Rozdział III
W szpitalu
W szpitalu
-Mamo! Poznałam twój głos, nie róbcie sobie żartów. Jeśli dzwonicie, żeby mnie skontrolować, to tutaj wszystko gra...
-Czy pani dobrze się czuje?- ten głos w słuchawce jednak nie brzmiał znajomo.- Dzwonimy ze szpitala. To nie są żadne żarty. Pani rodzice znajdują się na oddziale intensywnej terapii. Jeśli oczekuje pani bardziej szczegółowych wiadomości prosimy zjawić się u nas. Rano, po obchodzie pewnie będzie więcej wiadomo. -Nie mogłam, nie chciałam uwierzyć. Dopiero teraz to do mnie dotarło. Rodzice naprawdę mieli wypadek! Poczułam jakby czas się zatrzymał, a wszystko wokół mnie wydawało mi się rozmyte. Nie docierało do mnie to, co mówił głos w słuchawce. Nie wiem ile trwał stan, w którym nie odbierałam żadnych bodźców z zewnątrz, ale gdy się z niego ocknęłam zrozumiałam, że muszę jak najszybciej jechać do szpitala.
- Halo! Może pani mi podać ten adres? - krzyczałam rozgorączkowanym tonem. - Halo!
- Spokojnie, już podaję.- Kasia, która słyszała całą rozmowę zdążyła juz przynieść jakiś strzępek papieru i ołówek. Szybko zapisałam ulicę, podaną przez tę kobietę, podziękowałam i odłożyłam słuchawkę.
- Julia, co się stało? - Kaśka siłą usadziła mnie na krześle.
- Moi rodzice mieli wypadek. Dzwonił ktoś ze szpitala, żebym przyjechała. Jezu... jak to się stało? Jadę tam! Musiałam dotrzeć jak najszybciej do rodziny. Dopiero teraz pojęłam, że Zosia była z nimi w samochodzie. Co z nią? Czemu o niej nic nie mówili? Wcześniej nie czułam nic, nic do mnie nie docierało, teraz wyczulona byłam na każdy najmniejszy ruch, poczułam napływ nowej energii. Mój stan szybko się zmieniał. Z osłupienia przeszedł teraz w pełną determinacji chęć pomocy najbliższym, bycia blisko nich.
-Jak to wypadek? To niemożliwe!
-Nie wiem, też na początku wmawiałam sobie, że to mama robi sobie żarty. -"Pewnie instynkt wyparcia"- pomyślałam.W ogóle chyba nie chciałam, żeby ta informacja do mnie dotarła. Pierwszy raz czułam się tak zdezorientowana. Najpierw opadłam z sił, jakbym żyła gdzieś obok swojego ciała, teraz poczułam niesłychaną siłę, pobiłabym każdego, kto stanąłby mi na drodze dotarcia do rodziców.
-Ok, podaj ten adres, Julita Cię zawiezie. Ja się tutaj wszystkim zajmę. I spokojnie: o nic się nie martw, wszystko będzie dobrze!- jak zwykle mogłam liczyć na moja najlepszą przyjaciółkę. Kiedy wstałam, objęła mnie w przyjacielskim geście i powtórzyła : Wszystko będzie dobrze. Na koniec obdarzyła mnie trochę wymuszonym uśmiechem i zaprowadziła do samochodu. Julita już czekała na mnie za kierownicą.
-Julia, nie powiedzieli Ci co się konkretnie stało? Może to jakaś pomyłka?- zaczęła po chwili ciszy.
-Nic nie wiem. Tylko, że mieli wypadek i, że są w tym szpitalu. O Zosi też nic nie powiedzieli, a przecież była z nimi. O więcej nie pytaj. - szczerze mówiąc nie miałam ochoty na rozmowę, więc starałam się uniknąć kolejnych pytań. Na szczęście mój kierowca to zrozumiał i nic już nie mówił. Nie próbował mnie też pocieszać. I dobrze, gdyby się zaczęło, z pewnością bym się rozkleiła. Widziałam, że Julita się przejęła. Ona, idealny kierowca, zawsze przestrzegający przepisów i ograniczeń prędkości, teraz złamała ich sporo. Nie potrzebowałam zapewnień z jej strony, żeby wiedzieć, iż mogę na nią liczyć. Zawsze uczucia okazywała zachowaniem, a nie słowami.
To, co czułam podczas jazdy samochodem było straszne. Biłam się z myślami. Teraz liczyło się dla mnie tylko to, że jadę do szpitala. Chciałam ich jak najszybciej zobaczyć. Wmawiałam sobie, że to była jakaś mała stłuczka, kilka niegroźnych obrażeń i koniec. Może ktoś złamał sobie rękę? No i co z Zosią? Czemu o niej nic nie powiedzieli? Bo może to tylko pomyłka? Ale i tak się bałam. Miałam przed oczami najgorsze scenariusze.Z jednej strony starałam się opanować strach, z drugiej tylko go napędzałam. Nie dzwoniliby do mnie w nocy, gdyby nie stało się nic poważnego. I czemu akurat ja? Czemu oni? czym sobie zasłużyli na coś takiego? Są takimi wspaniałymi ludźmi, zawsze wszystkim pomagają. I teraz to ich spotyka, taka nagroda. Nienawidzę tego świata, tej cholernej sprawiedliwości. Tyle zabójców, złodziei, tylu złych ludzi chodziło po świecie, a akurat oni mieli wypadek! Kiedy mój bunt i złość osiągnęły szczyt, na szczęście moje rozmyślania przerwała mi Julita.
- Już jesteśmy na miejscu- rzeczywiście, jechałyśmy tylko 10 minut. Nadzwyczaj szybko, ale ja i tak czułam jakby minęła cała wieczność.Nie marnując ani chwili pewnym krokiem skierowałam się w stronę budynku. Szłam takim tempem, że Julita musiała za mną biec.
- Przepraszam, gdzie mogę się dowiedzieć coś na temat moich rodziców? Podobno mieli wypadek i są tutaj. - zapytałam recepcjonistki. Starsza pani spojrzała na mnie dość dziwnie i niemiłoo, i zapytała:
- Imię, nazwisko?
-Julia Starowska.-bezmyślnie rzuciłam- To znaczy moi rodzice to Maria i Tomasz Starowscy.
-Tak, rzeczywiście są na intensywnej terapii. Jest pani ich córką? Ma pani 18 lat?
-Tak i jestem pełnoletnia, ale... zapomniałam dowodu.
- Nie, spokojnie, dowód jest tutaj. - Julita wyjęła go ze swojej torby i rzuciła mi uspokajające spojrzenie. Nie wiem skąd ona miała ten dowód, ale byłam jej bardzo wdzięczna. Bez niego pewnie nigdzie bym nie weszła.
-Dobrze... - kobiecie ewidentnie nie zależało na tym, by to szybko załatwić, a dla mnie liczyła się każda sekunda. Jak najszybciej chciałam się czegoś dowiedzieć. - Niestety, musi pani poczekać do rana.
-Słucham? - powiedziałam zdenerwowana- Jak to? Moi rodzice mieli wypadek a ja mam czekać do rana?
Poczułam, że Julita delikatnie odsuwa mnie na bok i sama podchodzi do recepcjonistki. Myślałam, że zwariuję. Musiałam ich zobaczyć. Miałam ochotę krzyczeć i tupać ze złości, jak małe dziecko, gdy poczułam, że Julita mnie obejmuje i uspokajającym tonem mówi: "Idziemy"
Już za chwilkę stanęłyśmy przed drzwiami lekarza dyżurującego, Julita zapukała do drzwi i gdy usłyszała ciche "Proszę", otworzyła je.
-Przepraszamy, my w sprawie państwa Starowskich. Mieli tej nocy wypadek, chciałybyśmy się czegoś dowiedzieć o ich stanie- moja przyjaciółka była grzeczna i opanowana, jednak na tyle stanowcza, że lekarz musiał jej odpowiedzieć.
-Czy są panie spokrewnione?
-Ja nie, ale to ich córka- wskazała na mnie.
- A więc pani muszę juz podziękować. A z Tobą mogę porozmawiać.- wskazał na mnie
-Jak oni się czują? Co to był za wypadek, czy mogę ich zobaczyć?- zadawałam pytania bardzo szybko.
-Spokojnie, usiądź sobie. Twoi rodzice znajdują się w bardzo ciężkim stanie. Nie wiadomo, co konkretnie spowodowało wypadek, ale wszystko wydarzyło się około 23. Było dość ciemno, a ulica ruchliwa. W każdym razie samochód wjechał w drzewo. Bokiem, i pewnie nic by się nie stało, tylko, że roślina była stara i gałąź bądź całe drzewo przywróciło się na auto. Nie wiem dokładnie jak to wyglądało, tyle słyszałem. Moim zadaniem było zajęcie się stanem zdrowia twoich rodziców. Wiem, że w aucie była jeszcze dziewczynka, ale siedziała z tyłu, jej stan jest stabilny, ma tylko kilka zadrapań. Nie miała przy sobie dokumentów, ale domyślam się, że będziesz ją znała.
-Tak, to pewnie moja siostra. Mogę teraz sprawdzić czy to ona?- wiedziałam, że to nie mógł być nikt inny, ale chociaż w ten sposób mogłam ją zobaczyć.
-Oczywiście, proszę za mną. - szłam za nim aż dotarłam do dużych oszklonych drzwi na oddziale dziecięcym. Od razu poznałam Zosię. Była podłączona do kroplówki i miała kilka sinych plam na rękach, jedną dużą rysę na przedramieniu. Podbiegłam do łóżka i już chciałam ją przytulić, ale coś mnie powstrzymało. Bałam się, że uściskam ją za mocno, a ona była taka słaba i krucha. Ale, rzeczywiście, oprócz tych kilku siniaków i ranie na przedramieniu wyglądała dobrze. Trochę mnie to uspokoiło, ale lekarz mówił, że wszystko z nią jest w porządku. To rodzice byli w ciężkim stanie. Spokojna o moją młodszą siostrę, spytałam czy mogę pójść zobaczyć rodziców.
-Jak już mówiłem, są w ciężkim stanie, na oddziale intensywnej terapii. Nie wiem, kiedy będzie mogła ich pani odwiedzić, ale z pewnością nie teraz. Nawet tutaj nie może pani przebywać w nocy, musimy juz iść. Niech pani jedzie do domu, wyśpi się i ... przebierze- dodał znacząco. No, tak- wiedziałam już dlaczego wszystkie pielęgniarki, lekarze przyglądali mi się tak głupio. To trochę dziwne, że byłam w nocy w szpitalu, ubrana w małą czarną, uczesana w elegancki sposób i miałam na sobie czerwone szpilki. Niestety, wyjeżdżając z domu, nie miałam głowy do zastanawiania się nad swoim strojem.
4 komentarze:
Akcja się rozwija :) Wydaję mi się, że lepiej budujesz zdania niż ja :) Jej, zazdroszczę pomysłu :) Dopiero początek :) Ale i tak wciąga :D
Trzymaj tak dalej :)
Pozdrawiam Caroline :) !
Dodam Cie do obserwowanych i bede meczyc. Buehehehehehehehehehehe.
Bledy interpunkcyjne:
- "Tylko, że mieli wypadek i, że są w tym szpitalu." Watpie, zeby przecinek przed "i" byl potrzebny.
Literowki:
- "O Zosi tez nic nie powiedzieli, a przecież była z nimi." W slowie "tez" nie ma polskieg znaku, a powinien byc. Niestety nie napisze slowa poprawnie, bo moj komputer nie ma oprogramowania po polsku.
- "Moim zadaniem była zajęcie się stanem zdrowia twoich rodziców." Zamiast "byla" - "bylo"
Wniosek ogolny:
Podoba mi sie fabula, naprawde. Jesli chodzi o bledy to musisz wystrzegac sie literowek. To zmora kazdego, moja rowniez.
Wybacz bledna uwage, zdarza mi sie konczyc rok szkolny wczesniej. Jesli to Twoj pierwszy blog to powinnas byc z siebie dumna, niewiele osob zaczyna tak dobrze. Jesli moge wiedziec, ile zjmuje Ci napisanie jednego rozdzialu?
wciągające, czekam na więcej!
Prześlij komentarz