poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Rozdział V

Rozdział V

Wiadomość

Zabrałam ubrania, przyniesione przez Kasię, z trudem zwlekłam się z krzesła i ruszyłam w stronę toalety. Powoli zbliżała się godzina obchodu, więc stwierdziłam, że należy doprowadzić się do porządku. Pewnie za jakąś godzinę wpuszczą mnie na oddział, pozwolą rozmawiać z lekarzem, a nie chciałam by wziął mnie za kogoś ... dziwnego. A teraz wyglądałam dość strasznie. Na pewno nie na kogoś,  z kim można poważnie porozmawiać. Wczorajszy makijaż rozmazał się, pod oczami miałam czarne pozostałości tuszu, wokół ust - czerwoną obwódkę po szmince. Włosy były w kompletnym nieładzie, a to wszystko w połączeniu z moją dopasowaną i dość kusą sukienką nie prezentowało się zbyt elegancko. A z pewnością nie wyglądałam na porządną, przejętą losem swoich rodziców dziewczynę. Wystraszyłam się własnego odbicia w lustrze. Szybko chwyciłam szczoteczkę, dokładnie umyłam zęby, starannie starłam makijaż, a potem opłukałam twarz zimną wodą, by sińce pod oczami nie były tak widoczne. Włosy zwinęłam w luźny koczek tuż nad karkiem. Przebrałam się w wygodne jeansy i T-shirt. Rzeczywiście, Kasia wybrała to, co najbardziej praktyczne. Pamiętała nawet o butach. Gdy założyłam  ulubione trampki poczułam, jak bardzo bolą mnie nogi. Wpakowałam ubrania do torby, spojrzałam w lustro i zauważyłam dziewczynę, jakiej jeszcze nigdy nie widziałam. Owszem, miała podobne rysy do dawnej mnie, ale w oczach nie gościł już ten charakterystyczny błysk. Sylwetkę miała skurczoną, jakby bała się wszystkiego, co ją otacza, a  na twarzy malował się grymas okropnego bólu. Po chwili jej usta wykrzywił nienaturalny i wymuszony uśmiech, powiedziała  "Będzie dobrze" i wyszła.


-Przepraszam, czy mogę się zobaczyć z ordynatorem? - spytałam pielęgniarkę, stojącą tuz przy wejściu na OIOM.
-Niestety, teraz trwają obchody. Najwcześniej będzie to możliwe za jakąś godzinę.-odpowiedziała.
Świetnie, po prostu cudownie! Ile jeszcze muszę czekać? Tam leżeli moi rodzice, a ja wciąż  nie mogłam ich odwiedzić. Zła na cały świat,  ruszyłam korytarzem. Zauważyłam babcię, Kaśkę i Julitę. Ona także była już przebrana. No, tak, o niej też Kasia nie zapomniała...
-Do rodziców nie wejdę jeszcze przynajmniej przez godzinę. Może chociaż Zosię zobaczę. Idę tam - rzuciłam, a moja babcia juz była obok mnie.
Szłyśmy w milczeniu. Wolałam się nie odzywać, bo moje wcześniejsze zrezygnowanie  zastąpił gniew i złość, że jeszcze nie byłam przy rodzicach. Na szczęście na oddziale dziecięcym panowały trochę inne zasady i już po piętnastu minutach stałam przy łóżku mojej siostry. Mała  nie spała, wyglądała na przerażoną i zdezorientowaną.
-Kochanie, jak się czujesz?- spytałam głosem pełnym troski i ścisnęłam jej dłoń.
-Julka, więc to nie koszmar? To było straszne. Jakieś zwierzę, przebiegające ulicę. Wyskoczyło nagle, tata chciał zahamować, wpadł w poślizg... I to drzewo.... Więcej nie pamiętam, przepraszam- z tonu jej głosu wynikało, jak bardzo traumatycznym to było przeżyciem.
-Już dobrze, spokojnie. Niedługo wyjdziemy do domu - pocieszyłam ją.
-A co z rodzicami?- spytała, wlepiając we mnie swoje duże, niebieskie oczy.
-Wyjdą razem z nami- rzuciłam, choć nie byłam tego pewna.


Po wizycie u Zosi nadszedł czas na odwiedziny mamy i taty. Skierowałam się do drzwi oddziału i zapytałam pielegniarkę, niezmiennie stojącą przy wejściu, czy wejście na oddział jest już możliwe.
-Przepraszam, ale nagła akcja ratunkowa trwa teraz. Proszę jeszcze chwilkę poczekać.
-Czemu to wszystko tak długo trwa? - moja blondwłosa  przyjaciółka także była zdenerwowana. Stwierdziłam, że to tylko pytanie retoryczne, więc trwaliśmy w ciszy kolejne pół godziny. Po upłynięciu tego czasu, pojawił się mężczyzna w białym kitlu, wyglądał na jakieś czterdzieści lat. Porozmawiał z pielęgniarką i  podszedł do nas.
-Dzień dobry, podobno panie mnie szukacie. Jestem ordynatorem tego oddziału. - Nie wiem czemu, ale zatkało mnie. Myślałam, że powita nas lekarz, z którym juz rozmawiałam. Teraz jednak zdałam sobie sprawę, że takie myślenie nie miało żadnego sensu. Przede wszystkim: tamten byłby za młody na pełnienie tak wysokiej funkcji.
-Zapraszam. Ale tylko osoby spokrewnione- wtrącił szybko. Kiedy dotarliśmy przed drzwi gabinetu, zapytał:
- Przepraszam, ale... o jakich pacjentów chodzi?
-Państwo Starowscy - błyskawicznie odparła babcia. Mina lekarza diametralnie się zmieniła. Pobladł i powiedział tonem służbisty:
-Proszę usiąść.
- O co chodzi? Co się z nimi dzieje? Mogę ich zobaczyć?- nie miałam czasu na siadanie, chciałam wybiec  z tamtego pokoju i ich zobaczyć.
- Państwo Starowscy nie żyją...


____________________________________________________________________________


Witam! Jak widać, dopiero zaczynam prowadzenie tego bloga. Chciałabym bardzo podziękować za wszystkie komentarze. Dzięki nim mogę szybko poprawiać błędy w opowiadaniu. To mój pierwszy blog tego typu, dlatego szczególnie ważne jest  dla mnie Wasze zdanie.
Zachęcam do zostawiania komentarzy, także tych krytykujących moją pisaninę.

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Nie ogarniam na jakiej zasadzie piszesz dialogi. Chodzi mi o interpunkcje i forme zdania. Powtarzasz wyrazy, niedobrze. Cos takiego trzeba tepic. A co do fabuly to lubie zwykle historie o zwyklych ludziach. Bledow chyba nie ma, nie przygladalam sie zbytnio, ale musze uczepic sie Twoich pieciu groszy w tym wpisie. Komentarze nie moga byc krytyczne. "Krytykujace" - tak, "krytyczne" - nie.

BlueMapet pisze...

Hej! dopiero zobaczyłam twojego bloga. zaraz zabieram sie do przeczytania go w całości. :)
Ja dopiero zaczynam pisac bloga :) niedlugo bede zakladac drugi blog o opowiadaniu :) albo przerobie ten co pisze na opowiadanie xd zreszta niewazne.
Świetny blog i zapraszam do mnie:
http://jutro-nadchodzi-zawsze.blogspot.com/

Utsutsu pisze...

Sadistic Smile, nie wiem, dlaczego się czepiasz dialogów. Są bardzo dobrze zbudowane. Pozatym czepia się osoba, która nie zawraca sobie głowy stawianiem polskich znaków ;) Chyba, że masz rumuńską klawiaturę- zrozumiem.
Kolejny wspaniały rozdział.