wtorek, 2 sierpnia 2011

Rozdział III

Rozdział III

W szpitalu


Sama nie wiem czemu wybuchnęłam sztucznym śmiechem:
-Mamo! Poznałam twój głos, nie róbcie sobie żartów. Jeśli dzwonicie, żeby mnie skontrolować, to tutaj wszystko gra...
-Czy pani dobrze się czuje?- ten głos w słuchawce jednak nie brzmiał znajomo.- Dzwonimy ze szpitala. To nie są żadne żarty. Pani rodzice znajdują się na oddziale intensywnej terapii. Jeśli oczekuje pani bardziej szczegółowych wiadomości prosimy zjawić się u nas. Rano, po obchodzie pewnie będzie więcej wiadomo. -Nie mogłam, nie chciałam uwierzyć. Dopiero teraz to do mnie dotarło. Rodzice naprawdę mieli wypadek! Poczułam jakby czas się zatrzymał, a wszystko wokół mnie wydawało mi się rozmyte. Nie docierało do mnie to, co mówił głos w słuchawce. Nie wiem ile trwał stan, w którym nie odbierałam żadnych bodźców z zewnątrz, ale gdy się z niego ocknęłam zrozumiałam, że muszę jak najszybciej jechać do szpitala.
- Halo! Może pani mi podać ten adres? - krzyczałam rozgorączkowanym tonem. - Halo!
- Spokojnie, już podaję.- Kasia, która słyszała całą rozmowę zdążyła juz przynieść jakiś strzępek papieru i ołówek. Szybko zapisałam ulicę, podaną przez tę kobietę, podziękowałam i odłożyłam słuchawkę.
- Julia, co się stało? - Kaśka siłą usadziła mnie na krześle.
- Moi rodzice mieli wypadek. Dzwonił ktoś ze szpitala, żebym przyjechała. Jezu... jak to się stało? Jadę tam! Musiałam dotrzeć jak najszybciej do rodziny. Dopiero teraz pojęłam, że Zosia była  z nimi w samochodzie. Co  z nią? Czemu o niej nic nie mówili?  Wcześniej nie czułam nic, nic do mnie nie docierało, teraz wyczulona byłam na każdy najmniejszy ruch, poczułam napływ nowej energii.  Mój stan szybko się zmieniał. Z osłupienia przeszedł teraz w  pełną determinacji chęć pomocy najbliższym, bycia blisko nich.
-Jak to wypadek? To niemożliwe!
-Nie wiem, też na początku wmawiałam sobie, że to mama robi sobie żarty. -"Pewnie instynkt wyparcia"- pomyślałam.W ogóle chyba nie chciałam, żeby ta informacja do mnie dotarła. Pierwszy raz czułam się tak zdezorientowana. Najpierw opadłam z sił, jakbym żyła gdzieś obok swojego ciała, teraz poczułam niesłychaną  siłę,  pobiłabym każdego, kto stanąłby mi na drodze dotarcia do rodziców.
-Ok, podaj ten adres, Julita Cię zawiezie. Ja się tutaj wszystkim zajmę. I spokojnie: o nic się nie martw, wszystko będzie dobrze!- jak zwykle mogłam liczyć na moja najlepszą przyjaciółkę. Kiedy wstałam, objęła mnie w przyjacielskim geście i powtórzyła : Wszystko będzie dobrze. Na koniec obdarzyła mnie trochę wymuszonym uśmiechem i zaprowadziła do samochodu. Julita już czekała na mnie za kierownicą.
-Julia, nie powiedzieli Ci co się konkretnie stało? Może to jakaś pomyłka?- zaczęła po chwili ciszy.
-Nic nie wiem. Tylko, że mieli wypadek i, że są w tym szpitalu. O Zosi też nic nie powiedzieli, a przecież była z nimi. O więcej nie pytaj. - szczerze mówiąc nie miałam ochoty na rozmowę, więc starałam się uniknąć kolejnych pytań. Na szczęście mój kierowca to zrozumiał i nic już nie mówił. Nie próbował mnie też pocieszać. I dobrze, gdyby się zaczęło, z pewnością bym się rozkleiła. Widziałam, że Julita się przejęła. Ona,  idealny kierowca, zawsze przestrzegający przepisów i ograniczeń prędkości, teraz złamała ich sporo. Nie potrzebowałam zapewnień z jej strony, żeby wiedzieć, iż mogę na nią liczyć. Zawsze uczucia okazywała  zachowaniem, a nie słowami.
To, co czułam podczas jazdy samochodem było straszne. Biłam się z myślami. Teraz liczyło się dla mnie tylko to, że jadę do szpitala. Chciałam ich jak najszybciej zobaczyć. Wmawiałam sobie, że to była jakaś mała stłuczka, kilka niegroźnych obrażeń  i koniec. Może  ktoś złamał sobie rękę? No i co z Zosią? Czemu o niej nic nie powiedzieli? Bo może to tylko pomyłka? Ale i tak się bałam. Miałam przed oczami najgorsze scenariusze.Z jednej strony starałam się opanować strach, z drugiej tylko go napędzałam. Nie dzwoniliby do mnie w nocy, gdyby nie stało się nic poważnego. I czemu akurat ja? Czemu oni? czym sobie zasłużyli na coś takiego? Są takimi wspaniałymi ludźmi, zawsze wszystkim pomagają. I teraz to ich spotyka, taka nagroda. Nienawidzę tego świata, tej cholernej sprawiedliwości. Tyle zabójców, złodziei, tylu złych ludzi chodziło po świecie, a akurat oni mieli wypadek! Kiedy mój bunt i złość osiągnęły szczyt, na szczęście moje rozmyślania przerwała mi Julita.
- Już jesteśmy na miejscu- rzeczywiście, jechałyśmy tylko 10 minut. Nadzwyczaj szybko, ale ja i tak czułam jakby minęła cała wieczność.Nie marnując ani chwili  pewnym krokiem skierowałam się w stronę budynku. Szłam takim tempem, że Julita musiała za mną biec.
- Przepraszam, gdzie mogę się dowiedzieć coś na temat moich rodziców? Podobno mieli wypadek i są tutaj. - zapytałam recepcjonistki. Starsza pani spojrzała na mnie dość dziwnie i niemiłoo, i zapytała:
- Imię, nazwisko?
-Julia Starowska.-bezmyślnie rzuciłam- To znaczy moi rodzice to Maria i Tomasz Starowscy.
-Tak, rzeczywiście są na intensywnej terapii. Jest pani ich córką? Ma pani 18 lat?
-Tak i jestem pełnoletnia, ale... zapomniałam dowodu.
- Nie, spokojnie, dowód jest tutaj. - Julita wyjęła go ze swojej torby i rzuciła mi uspokajające spojrzenie. Nie wiem skąd ona miała ten dowód, ale byłam jej bardzo wdzięczna. Bez niego pewnie nigdzie  bym nie weszła.
-Dobrze...  - kobiecie ewidentnie nie zależało na tym, by to szybko załatwić, a dla mnie liczyła się każda sekunda. Jak najszybciej chciałam się czegoś dowiedzieć. - Niestety, musi pani poczekać do rana.
-Słucham? - powiedziałam zdenerwowana- Jak to? Moi rodzice mieli wypadek a ja mam czekać do rana? 
Poczułam, że Julita delikatnie odsuwa mnie na bok i sama podchodzi do recepcjonistki. Myślałam, że zwariuję. Musiałam ich zobaczyć. Miałam ochotę krzyczeć i tupać ze złości, jak małe dziecko, gdy poczułam, że Julita mnie obejmuje i uspokajającym tonem mówi:  "Idziemy"
Już za chwilkę stanęłyśmy przed drzwiami lekarza dyżurującego, Julita zapukała do drzwi i gdy usłyszała ciche "Proszę", otworzyła je.
-Przepraszamy, my w sprawie państwa Starowskich. Mieli tej nocy wypadek, chciałybyśmy się czegoś dowiedzieć o ich stanie- moja przyjaciółka była grzeczna i opanowana, jednak na tyle stanowcza, że lekarz musiał jej odpowiedzieć.
-Czy są panie spokrewnione?
-Ja nie,  ale to ich córka- wskazała na mnie.
- A więc pani muszę juz podziękować. A z Tobą mogę porozmawiać.- wskazał na mnie
-Jak oni się czują? Co to był za wypadek, czy mogę ich zobaczyć?- zadawałam pytania bardzo szybko.
-Spokojnie, usiądź sobie. Twoi rodzice znajdują się w bardzo ciężkim stanie. Nie wiadomo, co konkretnie spowodowało wypadek, ale wszystko wydarzyło się około 23. Było dość ciemno, a ulica ruchliwa. W każdym razie samochód wjechał w drzewo. Bokiem, i pewnie nic by się nie stało, tylko, że roślina była stara i gałąź bądź całe drzewo przywróciło się na auto. Nie wiem dokładnie jak to wyglądało, tyle słyszałem. Moim zadaniem było zajęcie się stanem zdrowia twoich rodziców. Wiem, że w aucie była jeszcze dziewczynka, ale siedziała z tyłu, jej stan jest stabilny, ma tylko kilka zadrapań. Nie miała przy sobie dokumentów, ale domyślam się, że będziesz ją znała.
-Tak, to pewnie moja siostra. Mogę teraz sprawdzić czy to ona?- wiedziałam, że to nie mógł być nikt inny, ale chociaż w ten sposób mogłam ją zobaczyć.
-Oczywiście, proszę za mną. - szłam za nim aż dotarłam do dużych oszklonych drzwi na oddziale dziecięcym. Od razu poznałam Zosię. Była podłączona do kroplówki i miała kilka sinych plam na rękach, jedną dużą rysę na przedramieniu. Podbiegłam do łóżka i już chciałam ją przytulić, ale coś mnie powstrzymało. Bałam się, że uściskam ją za mocno, a ona była taka słaba i krucha. Ale, rzeczywiście, oprócz tych kilku siniaków i ranie na przedramieniu wyglądała dobrze. Trochę mnie to uspokoiło, ale lekarz mówił, że wszystko z nią jest w porządku. To rodzice byli w ciężkim stanie. Spokojna o moją młodszą siostrę, spytałam czy mogę pójść zobaczyć rodziców.
-Jak już mówiłem, są w ciężkim stanie, na oddziale intensywnej terapii. Nie wiem, kiedy będzie mogła ich pani odwiedzić, ale z pewnością nie teraz. Nawet tutaj nie może pani przebywać w nocy, musimy juz iść. Niech pani jedzie do domu, wyśpi się i ... przebierze- dodał znacząco. No, tak- wiedziałam  już dlaczego wszystkie pielęgniarki, lekarze przyglądali mi się tak głupio. To trochę dziwne, że byłam w nocy w szpitalu, ubrana w małą czarną, uczesana w elegancki sposób i miałam na sobie czerwone szpilki. Niestety, wyjeżdżając z domu, nie miałam głowy do zastanawiania się nad swoim strojem.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Akcja się rozwija :) Wydaję mi się, że lepiej budujesz zdania niż ja :) Jej, zazdroszczę pomysłu :) Dopiero początek :) Ale i tak wciąga :D
Trzymaj tak dalej :)
Pozdrawiam Caroline :) !

Anonimowy pisze...

Dodam Cie do obserwowanych i bede meczyc. Buehehehehehehehehehehe.
Bledy interpunkcyjne:
- "Tylko, że mieli wypadek i, że są w tym szpitalu." Watpie, zeby przecinek przed "i" byl potrzebny.
Literowki:
- "O Zosi tez nic nie powiedzieli, a przecież była z nimi." W slowie "tez" nie ma polskieg znaku, a powinien byc. Niestety nie napisze slowa poprawnie, bo moj komputer nie ma oprogramowania po polsku.
- "Moim zadaniem była zajęcie się stanem zdrowia twoich rodziców." Zamiast "byla" - "bylo"
Wniosek ogolny:
Podoba mi sie fabula, naprawde. Jesli chodzi o bledy to musisz wystrzegac sie literowek. To zmora kazdego, moja rowniez.

Anonimowy pisze...

Wybacz bledna uwage, zdarza mi sie konczyc rok szkolny wczesniej. Jesli to Twoj pierwszy blog to powinnas byc z siebie dumna, niewiele osob zaczyna tak dobrze. Jesli moge wiedziec, ile zjmuje Ci napisanie jednego rozdzialu?

Ola Kowalska pisze...

wciągające, czekam na więcej!