sobota, 20 sierpnia 2011

Rozdział VI

Rozdział VI

Rozpacz


Wbiło mnie w krzesło. Nie wierzyłam w to, co słyszę. Siedziałam w gabinecie ordynatora osłupiała, nie mogąc wykonać żadnego, najmniejszego nawet gestu. Zmysły miałam wyczulone. Nagle poczułam zapach szpitala, zwróciłam uwagę na odgłosy dochodzące zza drzwi.

-Pierwszy raz w życiu widziałem taką sytuację. Pan Starowski był przytomny, natomiast jego żona miała się bardzo źle. Jakąś godzinę temu odbyła się akcja ratunkowa pańskiej matki. Niestety- nieudana. Bardzo się staraliśmy, ale obrażenia były zbyt duże. Pani ojciec wszystko widział. Kiedy stwierdziliśmy zgon, źle się poczuł. Organizm w złym stanie, w dodatku słabe serce... Zmarł na zawał - ordynator skończył swoją przemowę załamanym głosem.
-Nieprawda! Wszystko kłamstwo! Oni by mnie nie zostawili, a wy mogliście ich uratować! -wstałam, krzycząc i wymachując rękoma.
Wyszłam z tego pomieszczenia. Zaczęłam biegać po oddziale, szukając moich rodziców. Nie, oni nie mogli mnie opuścić! Nie teraz! Na korytarzu personel zaczął mi się dziwnie przyglądać. Zachowywałam się jak wariatka. Biegałam, krzyczałam, pukałam we wszystkie drzwi. Musiałam ich znaleźć. Nie miałam jednak na zbyt wiele czasu, bo po chwili zbliżyło się do mnie dwóch postawnych mężczyzn. Mocno chwycili moje ręce i wyprowadzili przed oddział. Wyrywałam się i kopałam, ale byłam za słaba. Kiedy znalazłam się już na korytarzu, wrócili i zamknęli za sobą drzwi. Jeszcze przez chwilę waliłam pięściami w szybę, gdy mocno objęła mnie Kasia. W jej oczach malował się niepokój. Zadała mi krótkie pytanie, nie oczekiwała jednak odpowiedzi.
-Julka, co się stało?
Nie musiałam nic mówić, odwzajemniłam uścisk, a z moich oczu popłynęły łzy.

Do tej pory się trzymałam, ale teraz zaczęłam płakać tak rzewnie, że chwilę później byłam cała mokra. Wszystkie moje emocje: strach, piekielny ból, rozpacz, wszystko, co tak długo tłamsiłam w sobie, teraz wyszło na jaw. Myślałam, że świat wokół mnie zwariował, a to jest jakaś okropna pomyłka. Było mi niedobrze i coś od środka rozdzierało moją duszę, ciało i umysł. Czegoś takiego nie czułam jeszcze nigdy. Znienawidziłam wszystko i wszystkich. Siebie, za to, że nic nie mogłam zrobić. Pielęgniarkę, bo kazała mi tak długo czekać, lekarza, który nie pomógł moim rodzicom. Znienawidziłam każdą najmniejszą cząstkę świata. Kochałam tylko ich. Mamę i tatę. Och, jak bardzo ich kochałam. Jak bardzo bez nich cierpiałam...

Siedziałam teraz na krześle ciągle płacząc. Zza rogu wyłoniła się babcia. Wyglądała strasznie. Z daleka widać było jak bardzo jest nieszczęśliwa. Mimo to, gdy do nas podeszła, potrafiła powiedzieć dość spokojnym głosem:
-Jedziemy do domu, musimy sobie jakoś z tym poradzić.
-Co?! Ja nie mam już domu!- krzyknęłam i wyrwałam się z objęć przyjaciółki.
Ruszyłam biegiem  w stronę drzwi wyjściowych. Chciałam uciec od tego wszystkiego. Od nich, od przytłaczającej rzeczywistości, od tego miejsca. Czułam, że ktoś mnie goni, słyszałam głos babci:
-Julia, proszę! Julia! - nie, nikt nie był w stanie mnie tu zatrzymać.

Biegłam. Sama nie wiem, jak długo. Nie wiedziałam gdzie. Nie wiedziałam, skąd mam tyle siły, by poruszać się tak szybko bez żadnych przerw. Mimo, że nie istniał w mojej głowie żaden plan czy obrany cel, nogi same poniosły mnie w odpowiednie miejsce. Stałam teraz w jednym z piękniejszych warszawskich parków. Z nim kojarzyło mi się dzieciństwo. Przyjeżdżaliśmy tu z rodzicami co niedzielę. Spacerowaliśmy i karmiliśmy kaczki. Ruszyłam więc nad staw, nasze ulubione miejsce, usiadłam na ławce i zamknęłam oczy. Dzień był upalny, powietrze tak gęste, że trudno się oddychało. Dopiero teraz zauważyłam, że z moim żołądkiem nie wszystko jest w porządku. Czułam się, jakbym zamiast niego miałam jakiś ciężki kamień, który w dodatku bezustannie wykonywał  dziwne ruchy. Bolał mnie każdy mięsień i pękała mi głowa. Bałam się, że mogę zemdleć, więc położyłam się na trawie i zaczęłam głęboko oddychać.
Nagle wróciły wspomnienia. Przypomniałam sobie jak w dzieciństwie kładłam się z tatą na trawie i spoglądaliśmy w niebo. Zazwyczaj po chwili przychodziła mama i oskarżała swojego męża o brak odpowiedzialności. "No, myślałam, że chociaż ty będziesz rozsądny. Ziemia jest zimna, będziecie chorzy." Tak, doskonale pamiętałam jej słowa i te cudowne chwile. Wtedy świat był idealny, nie istniały problemy. Wspominałam ten dzień, kiedy jak zwykle karmiliśmy kaczki, a tata wpadł do stawu. Na samą myśl o tym, uśmiechnęłam się. Nie potrafiłam żyć ze świadomością, że ich nie ma. Bardzo potrzebowałam mojej rodziny. Byli moim wsparciem, w tym strasznym świecie to było takie ważne. Poczułam, że moje serce zaczyna galopować, a ja znów płaczę. Skąd miałam aż tyle łez? Czy teraz miałam odpokutować za te wszystkie lata spokoju i szczęścia?


Cały dzień spędziłam w parku. Patrzyłam na spacerujące rodziny i ogarniał mnie jeszcze większy smutek. Tęskniłam za ich uśmiechami, twarzami. Byli wspaniałymi ludźmi. Nie wyobrażałam sobie życia bez nich. Jak my to przetrwamy. No, właśnie: my. Nie byłam sama. Co z Zosią? Czy ona wie? Ja sobie poradzę, mam już 18 lat, ale ona... Czemu nawet dziecko musi cierpieć? Ten świat nie ma sensu, skoro takie rzeczy spotykają ludzi, którzy nic nie zawinili! Jakby w odpowiedzi na mój bunt zauważyłam  błyskawicę. Już jakiś czas temu zaczęło się chmurzyć, ale przestałam zauważać czynniki atmosferyczna, zbyt pochłonięta rozpaczą. Kiedy poczułam na skórze pierwsze krople i zauważyłam, że błękit nieba obrócił się teraz w ciemny granat, postanowiłam, że muszę wrócić do domu.


Deszcz szybko zmienił się w ulewę, grzmiało coraz częściej, zrobiło się prawie ciemno. Ludzie uciekali do domów, a ja szłam spokojnie, zbyt pochłonięta myślami. Na nic nie zwracałam uwagi. Weszłam na jezdnię i usłyszałam dziwny huk. Odwróciłam się i zauważyłam, że jakiś motocykl się przewrócił. Pewnie go nie zauważyłam, a on nagle zahamował. Szybko podbiegłam do kierowcy.
-Coś się stało? Może zadzwonię po karetkę? - co mnie dziś prześladowało, że nie mogłam nawet spokojnie przejść przez ulicę?
-Dziewczyno, daj spokój. Jakbyś uważała, to by mi nic nie było!- zdjął kask i huknął na mnie.
-Trzeba było się nie zatrzymywać. Przynajmniej nie musiałabym się męczyć tym życiem! - krzyknęłam zdenerwowana i kolejny raz wybuchnęłam płaczem. Zawstydzona swoim zachowaniem zostawiłam  zaskoczonego motocyklistę na ulicy i zaczęłam biec.


Po jakiejś godzinie dotarłam do domu. Było juz bardzo późno, więc w korytarzu czekały na mnie poddenerwowane przyjaciółki.
-Gdzie byłaś? Strasznie się denerwowałyśmy - Kasia zaczęła swój wywód. Po chwili jednak zamilkła i przytuliła mnie do siebie. 
-Julia, możesz na nas liczyć, pamiętaj- padło tylko z ust Julity i poczułam, jak nogi się pode mną uginają.


Kiedy się ocknęłam, leżałam już w swoim łóżku. Spojrzałam na zegarek, była 11 rano. Tak długo spałam? Jak w ogóle mogłam zasnąć?
Ktoś zapukał do drzwi, powiedziałam krótkie "proszę" i zobaczyłam moją babcię. Od czasu, gdy widziałam ją ostatnio przybyło jej jakby zmarszczek i siwych włosów. Skurczyła się, a w jej oczach gościł taki smutek... Kiedy w nie spojrzałam, ścisnęło mnie w gardle.
-Babciu, nic nie pamiętam. Co się stało?- szczerze mówiąc, liczyłam na to, że to wszystko okaże się złym snem.
-Kochanie, jak wczoraj wróciłaś, byłaś bardzo zmęczona. Nie spałaś od dwóch dni, nie jadłaś. Zasłabłaś i obudziłaś się dopiero teraz - powiedziała to tak smutnym głosem, że po całym ciele przeszły mi ciarki.
-Julka, tylko ty i Zosia mi zostałyście- dopowiedziała.- Nie możesz mnie zostawić. Musimy się wspierać - w tym momencie obie zaczęłyśmy płakać.

3 komentarze:

Nieśmiertelna pisze...

Tak wciągnęła mnie twoja twórczość, że nie mogłam odejść od monitora dopóki nie przeczytałam wszystkiego XD Naprawdę świetnie piszesz. ;P

Anonimowy pisze...

Ojejujej. Sie porobilo.
W drugim akapicie zrobilas dwa znaki zapytania.
W trzecim w zdaniu: "...tak rzewnie, że za chwilę byłam..." powinno byc "...chwile pozniej bylam..." Jesli piszesz czasownik w czasie przeszlym to nie mozesz napisac przed nim "za chwile".
Czwarty: "Siedziałam teraz na krześle, ciągle płacząc." Tutaj przecinek jest niepotrzebny.
Numer piec: "Byli moim wsparciem, w tym strasznym świecie to było takie ważne." Tu rowniez przecinek jest zbedny.
Akapit szosty: "Już jakiś czas temu zaczęło się chmurzyć, ale nie zwracałam na to uwagi." Z tym zdaniem jest cos nie tak wizualnie.
I ostatni: "Kiedy się ocknęłam, leżałam juz na swoim łóżku." Jak widzisz brakuje polskiego znaku w slowiem "juz".

Utsutsu pisze...

Jak zwykle świetnie. Kawałek od ,,Do tej pory... do ...cierpiałam" Jest fantastyczny ;)