piątek, 7 października 2011

Rozdział IX


Rozdział IX


W lesie....



Kiedy dotarłam przed drzwi sali Zosi, byłam... prawie, że zadowolona. Cieszyłam się, że skończyłam ten bezsensowny związek, poznałam nowych ludzi, z którymi mimo tak krótkiej wymiany zdań, dogadywałam się świetnie. Zauważyłam, że nawet nieznajomi mogą okazać się jej podporą. Gdyby nie Adam i Agata pewnie ciągle przejmowałabym się głupią sytuacją na przystanku. Teraz już o tym nie myślałam. Cieszyłam się z pochwał nowych znajomych: nie okazałam się kolejną pustą natolatką, nie potrafiącą oprzeć się urokowi tego chłopaka. Nie mógł mnie dopisać do swej długiej listy "zdobyczy, które na zawsze oddały mu swe serce". Poza tym, humor poprawiał mi fakt, że Zosia wracała do domu.
-Cześć, kochanie! Spakowana? Wracamy do domu - powitałam ją w, jak na zaistaniałą sytuację, entuzjastyczny sposób.
-Czemu się tak cieszysz? Jak ty możesz być zadowolona? - cały mój nastrój prysł. Poczułam się winna, a ona miała rację. Jak słabe były moje uczucia, skoro juz dziś oderwałam się od myśli o rodzicach? Bez słowa złapałam torbę Zosi i chwyciłam mocno jej dłoń. Natychmiast ją wyrwała i spojrzała na mnie z wyrzutem. Teraz dopiero poczułam, jak bardzo mnie rani. Ruszyłam w stronę wyjścia, a oczy miałam pełne łez...


Całą drogę spędziłyśmy w milczeniu. Dopadły mnie wyrzuty sumienia. Może rzeczywiście moje zachowanie jest karygodne? Jak ja mogę myśleć o czymkolwiek prócz smierci moich rodziców? Nie mam serca. Nadzieja na normalne życie? Teraz muszę zapomnieć o słowie "normalność", a moje szanse na szczęście skończyły się w tę feralną noc, która wywróciła do góry nogami cały mój doczesny byt. Nie mam się co starać, jestem spisana na straty.

-Witaj, kochanie! Jak dobrze, że już jesteś w domu! - nawet, pozornie wesoły ton głosu babci, nie pozwolił mi zapomnieć o moich pesymistycznych rozmyślaniach. Zwróciła się do Zosi i mocno ją przytuliła. Ta jednak wyrwała się pełna złości:
-To już nie jest mój dom! - krzyknęła, zatrzasnęła z hukiem drzwi do swojego pokoju i zamknęła je na klucz. W oczach babci pojawił się ból, a ja poczułam jak nerwowo bije moje serce. Na twarzy miałam wypieki, a w głowie ze złością i żalem mieszało się współczucie, że babcia musi tak cierpieć. Najgorsze było to, że zachowanie siostry tak bardzo przypominało moje. Dopiero teraz zrozumiałam, iż dokładałam tylko kolejnego bólu i zmartwień moim bliskim. Przecież oni cierpieli tak samo jak ja. Nie byłam jedyną i największą ofiarą, inni rozpaczali a tym samym stopniu. To mój egozim pozwalał na takie zachowania.

Po tym dniu nie mogłam spać. Lekki sen ukoił mnie dopiero nad ranem. Jednak dzięki bezsenności, miałam czas, by przemyśleć wiele spraw.  Ile to juz razy obiecywałam sobie, że wezmę sie w garść? Dziś prawie się udało, rozmowa z Agatą i Adamem mi bardzo pomogła. Ale wszystko zepsuło jedno spojrzenie mojej cierpiącej i zrozpaczonej siostry. Zrozumiałam, że nie mogę się tak szybko poddawać, że muszę być dla nich oparciem, nie niepotrzebnym balastem.


Następnego dnia, zaraz po przebudzeniu, ruszyłam do pokoju Zosi. Zastałam ją zapłakaną.
- Julka, ja nie dam rady! Kim my bez nich jesteśmy? Jak będziemy żyć? Tyle krzywd im wyrządziłam, dopiero teraz czuję jak bardzo są mi potrzebni, jak mało miłości im okazywałam. Teraz już nie mogę im nic powiedzieć, przeprosić. Zostawili nas na zawsze, a my nie możemy być same! - powiedziała to takim tonem, że pękało mi serce z bólu. Sama zdawałam sobie sprawę, że ma całkowitą rację, dostrzegałam, że też o tak wielu sparawach nie zdążyłam im powiedzieć, tak wielu nieporozumień nie wyjaśniłam. Poza tym: cierpiała moja siostra. Moja bezbronna siostra.
-Wiem, ale nie jesteś sama. Czuję to samo co ty. Pamiętaj, że jesteśmy razem, zawsze możesz na mnie liczyć. Zosiu, chodźmy stąd. Ubierz się i wychodzimy, tylko cicho! - podałam jej ubrania, niedbale rzucone na krzesło i poszlam do kuchni, przygotować śniadanie. Obie jednak nie tknęłysmy nawet posiłku i bezszelestnie wymknęłysmy się z domu.
Na dworze było jeszcze chłodno, ale szybkim marszem dotarłyśmy do pobliskiego, niewielkiego lasu. Gdy dotarłyśmy na miejsce, słońce już mocno prażyło i zapowiadał się upalny dzień.
-Julka, po co ty mnie tu zabrałaś? Masz teraz ochotę na spacery? - z tonu Zosi wynikało, że zaraz może wybuchnąć płaczem.
-Nie. Jesteśmy tu, bo musimy poważnie porozmawiać.


Cały dzień spędziłyśmy w tym miejscu. Mimo, że moja siostra była ode mnie sporo młodsza, zauważyłam jak bardzo mądra i dojrzała jest. Nigdy wcześniej nie poruszałyśmy takich tematów. Wyjaśniłyśmy sobie jaką pustkę czujemy, ona wypłakała się, a ja zebrałam wszystkie swoje siły i stanowiłam jej oparcie. Wytłumaczyłam, że jesteśmy teraz w fatalnej sytuacji, ale musimy wspierać babcię, pomagać sobie nawzajem i nadal starać się dla rodziców. Samej trudno było mi całkowicie uwierzyć w to, co mówiłam : że nasze życie będzie  całkowicie inne, ale nie oznacza, że już zawsze będziemy nieszczęśliwe. Mówiłam też o czasie, który leczy rany, o tym, że mamy nauczyć się z tym żyć, ale nie możemy zapomnieć. Szczerze mówiąc, wypowiadałam  piękne, górnolotne i mądre zwroty, ale sama nie bardzo wiedziałam czy mam rację.

Gdy zaczęło się ściemniać, zrozumiałam, że na tej samotnej polance spędziłyśmy cały dzień. Byłam zadowolona z kontaktu, jaki udało mi się złapać z Zosią. Widziałam, jak bardzo się męczy, ale szybciej niż do mnie, docierało do niej, że musi choćby udawać, iż nie jest aż tak źle. Zorientowałyśmy się jak późna już pora i szybkim tempem ruszyłyśmy w stronę domu. Kiedy tylko przekroczyłyśmy próg domu, babcia odezwała się do nas z pretensjami:
-Dzieci, jak ja się o was martwiłam! Nie było was cały dzień! Nie odbierałyście telefonów. Już myślałam, że zwariuję!
-Babciu, bardzo przepraszamy, na prawdę. Nie wiem, może nie było zasięgu... A na stole zostawiłyśmy przecież kartkę, że wychodzimy. Ale masz rację, jeszcez raz przepraszamy - było mi głupio, że babcia się tak o nas martwiła.
-Dobrze, już trudno. Dziwne, gdybyście się teraz przejmowały godzinami powrotu do domu. Proszę was, kładźcie się szybko spać. Jutro ciężki dzień- głośno westchnęła. To nawet nie bylo westchnienie, to było wyrażenie nieopisanego cierpienia, którego nie dało się wyrazić słowami.
Miała rację, jutro ciężki dzień - jutro dzień pogrzebu. Na samą myśl o tym wybuchnęłam płaczem. 


________________________________________________________________________________-

Przepraszam, że tak długo nie dodawałam nic nowego, ale nie miałam zupełnie na to czasu. Obiecuję starać się o większą systematyczność w dodawaniu kolejnych rozdziałów. Dziś dodaję na szybko.
Dziękuję za wszystkie Wasze komentarze! :*

sobota, 10 września 2011

Rozdział VII

Rozdział VII


Nadzieja


 Kolejnego dnia wypłakałam już mniej łez. Dopadło mnie zbyt wiele obowiązków dnia codziennego, bym mogła pozwolić sobie na rozpaczanie. Najchętniej udałabym się w jakieś odludne, samotne miejsce, nie robiła nic i płakała. Ale wiedziałam, że nie mogę teraz do tego dopuścić. Robiłam wszystko, by mieć jak najmniej wolnego czasu. Czasu na rozmyślanie, wspomnienia i uświadamianie sobie tego, że nic nie będzie już takie, jak dawniej...
W dzień zajęcie się czymś  było możliwe, ale noce... Były najgorsze, a właściwie ta jedna, którą przeżyłam od śmierci rodziców świadomie. Nie  mogłam zasnąć, wszystkie myśli powróciły. Noce mają to do siebie, że nie pozwalają zapomnieć. To właśnie wtedy marzymy o najskrytszych pragnieniach, to właśnie wtedy przychodzą najgorsze myśli.  Można by ją porównać do wroga czy przyjaciela. Potrafiła zranić bądź pocieszyć, z tym,  że miała jedną ważną cechę: nie dało się od niej uciec.


Wczorajsza rozmowa z babcią wiele mi dała. Nadal krył się we mnie smutek, właściwie wypełniał mnie całą, po brzegi, lecz wraz z łzami straciłam sporą cześć nienawiści do świata. Te kilka zdań oczyściło mnie i dało siłę. Wiedziałam, że nie tylko ja cierpię, za to najbardziej  nad sobą rozczulam. Poza tym Zosia leżała jeszcze w szpitalu, powinnam ją odwiedzić. Zacząć życie odpowiedzialnej, starszej siostry, która musi zaopiekować się swoją rodzina. Nie wyobrażałam sobie tego, ale najbardziej przytłaczała  mnie myśl, iż należy poinformować Zosię o śmierci rodziców. Ta wiadomość dotarła już do mnie, lecz nadal nie mogłam się z nią pogodzić, a co dopiero ona…


Wyszłam z domu i ruszyłam w stronę szpitala. Spóźniłam się na jedyny autobus, jadący w tamtą stronę, następny miałam dopiero za godzinę, dlatego zdecydowałam się iść pieszo. Mój cel znajdował się na drugim końcu miasta, więc dotarłam tam dość późno, ale spacer dobrze mi zrobił: miałam czas na rozmyślanie, ale nic mi ono nie dało. W mojej głowie roiło się od pytań i zapanował w niej jeszcze większy chaos.


Z ciężkim sercem szłam przez szpitalny korytarz. Kiedy znalazłam się przed salą Zosi, wzięłam głęboki oddech i pchnęłam drzwi. Postanowiłam, że nie  będę tego przedłużać i od razu wyjawię jej przykra prawdę. Gdy chciałam zacząć mówić, dostrzegłam, że moja siostra rzewnie płacze:
-Spóźniłaś się! Wszystko wiem, pielęgniarka się wygadała! Czemu mi nie powiedziałaś wcześniej? I tak się dowiedziałam. Wiesz jak to jest samotnie wytrzymać kilka godzin z taką myślą? – nigdy nie widziałam Zosi tak smutnej, rozżalonej i zrozpaczonej. 
-Przepraszam, kochanie.  Przyszłam teraz, żeby ci powiedzieć.  Uwierz, mnie też jest trudno – przytuliłam ją mocno, poczułam przyspieszone bicie jej  serca .
-Płacz, to pomaga. Choć trochę… - chwyciłam jej dłoń i zacisnęłam zęby. Zrobiłam wszystko, by móc być dla niej oparciem. Jedno się się udało: ból rozdzierał każdą najmniejszą część mojego ciała, ale nie uroniłam nawet łzy.


Całą noc spędziłam  przy niej. Obserwowałam niespokojny sen, przebudzenia i wypowiadane słowa : „mamo”, „tato”.  Te kilka godzin dało mi siłę. Wiedziałam, że żyję dla kogoś,  że nie mogę się poddać.
Gdy rano Zosia się obudziła, spytała
-Kiedy mnie wypiszą? Chcę być na pogrzebie.
No, tak! Przypomniała mi o kwestii, o której ja nie myślałam lub bardzo chciałam zapomnieć.
-Jeszcze nie wiem, kiedy wychodzisz. Ale dowiem się, zaraz pójdę do ordynatora i zapytam go o to.  Muszę wracać do domu, po drodze zahaczę o jego gabinet i pogadam o  tobie- pocałowałam ją w czoło i skierowałam się ku wyjściu.
-Julia, kocham cię – usłyszałam jeszcze i poczułam miłe łaskotanie w okolicach żołąda.
Gdy wróciłam do domu, czekały na mnie już moje przyjaciółki. Powitałam je i zniechęconym tonem dodałam:
-Dziewczyny, muszę zająć się pogrzebem, tą cała organizacją. Wcześniej to do mnie nie docierało, ale mam sporo obowiązków. Chcę zapewnić rodzicom godny pochówek, a babci i Zosi spokojne życie. To będzie możliwe tylko, gdy zacznę coś robić, a nie tylko rozpaczać. Muszę sobie z tym jakoś poradzić.
Byłam zdeterminowana, łudziłam się, że to w jakiś sposób odciągnie mnie od czarnych myśli. Szczerze mówiąc: sama nie wierzyłam, w to, co mówiłam. Moje rozmyślania przerwała Julita:
-Julka, właśnie miałyśmy z tobą porozmawiać. Dziś załatwiłyśmy już kilka formalności, twoja babcia nas o to poprosiła. Pogrzeb może odbyć się pojutrze. Jeśli oczywiście się zgadzasz. Wybrałyśmy nagrobek, sprawdź czy może być.
Spojrzałam na kartkę, trzymana przez Kasię i zauważyłam pomnik. Jak mogłam na to patrzeć? To tam mieli zostać moi rodzice na zawsze. Nagle pojęłam, jak okropnie muszą czuć się ludzie, postrzegający człowieka tylko jako istotę fizyczną, ciało. Ja wierzyłam, że, mimo ich śmierci, nadal są blisko, czuwają nade mną. Czułam, że w niewytłumaczalny, niefizyczny sposób będą żyć obok mnie. Tak długo, jak długo będę ich pamiętać i wspominać. Właśnie ta wiara oraz potrzeba pomocy bliskim dawało mi znikome ilości siły i nadziei. To sprawiało, że jeszcze żyłam.

-Julia, zadzwoniłam i poinformowałam wszystkich znajomych o pogrzebie.  Nekrologi są rozwieszone po okolicy. Właściwie wszystkie formalności są już załatwione. Kochanie, wiem, że to dla ciebie trudne, ale musisz jakoś się trzymać. Zosia wychodzi dziś ze szpitala. Pojedziesz po nią czy mam ją odebrać? – babcia kolejny raz mówiła mi, że muszę sobie z tym poradzić. Ja jednak nie chciałam. Nawet nie potrafiłam sobie wyobrazić swojego życia bez nich. Nie wiedziałam, czy będę umiała bez nich funkcjonować, wykonywać najprostsze czynności.  Jednak w tej chwili chciałam wyrwać się z domu, z tej atmosfery, więc spytałam szybko:
- Kiedy mam tam być?
-Właściwie za godzinę.
-To wychodzę – zamknęłam za sobą drzwi i ruszyłam w stronę przystanku.
Podziwiałam babcię. Byłam świadoma jak bardzo cierpi. W kwiecie wieku zmarło jej jedyne dziecko, ukochany syn. Wraz z nim synowa, która uwielbiała.  Dziadek odszedł dziesięć lat temu, więc jedynymi bliskimi osobami, byłyśmy my. Mimo tego wszystkiego doskonale ukrywała swoją rozpacz. Potrafiła wszystko zorganizować, o każdego zadbać, rozmawiać. Próbowała nawet się uśmiechać. Dopiero gdy spojrzało się w jej oczy, widziało się, jak wielkie nieszczęście musiało spotkać tę kobietę.


Oczekując na autobus, już z daleka zauważyłam grupkę dość głośno zachowującej się, roześmianej młodzieży. Zazdrościłam im tej radości, beztroskiego życia, które  ja prowadziłam jeszcze do niedawna.  Kiedy znajdowali się nieco bliżej, rozpoznałam w nich moich znajomych ze szkoły, a wśród nich Roberta. Na jego twarzy gościł, tak dobrze mi znany, uwodziciel ski uśmiech. Obdarzał nim teraz blondynkę, którą obejmował.
Poczułam jak na twarz wylewa mi się ognisty rumieniec. Byłam wściekła. Nie widzieliśmy się zaledwie tydzień, a on już spacerował z inną. Wiedziałam, że już za późno na opanowanie swych emocji. Grupka była teraz bardzo blisko, spojrzenie moje i Roberta spotkało się, jego oblicze wykrzywił dziwny grymas. Natychmiast odskoczył od blondynki i ruszył w moją stronę.  
-Co ty sobie wyobrażasz? Już masz inną? – krzyknęłam, a wszyscy spojrzeli na mnie.
-Julka, to nie tak. .. Przecież się kochamy. Przecież to ciebie wybrałem, a wiesz, że miałem spory wybór- szelmowsko się uśmiechnął.
Nawet w tej chwili był zbyt pewny siebie i nie miał wyrzutów sumienia.
-Co?! Nigdy cię nie kochałam! Teraz możesz sobie przebierać w dziewczynach, bo to oczywiste, że nie jesteśmy razem! – krzyknęłam mu prosto w twarz. Przyciągnął mnie mocno do siebie i powiedział przez zęby:
-Co ty mówisz? Wszystkie dziewczyny ci zazdrościły.  Byliśmy parą idealną.
-No, właśnie: byliśmy. Zostawiam cię! Przechodzę najgorszy okres w życiu, a ty nawet się nie za interesowałeś!- odepchnęłam go, a z moich oczu popłynęły łzy. Na szczęście w tym momencie na przystanek podjechał autobus.

W drodze do szpitala rozmyślałam o całej tej sprawie. Byłam zła. Zdałam sobie jednak sprawę, że to, co powiedziałam, to szczera prawda. Nigdy go nie kochałam. Tak, z pewnością nie żałowałam zerwania. Jedyne powody tego, że z nim byłam, to chęć posiadania chłopaka, zaimponowania innym. Szukałam prawdziwej miłości, a spotykałam się z osobą, która miała mi do zaoferowani tylko pozycję w szkolę, popularność i interesujący wygląd. Uważałam się za wrażliwą romantyczkę, a  tak się oszukiwałam… Przez ostatnie kilka dni nawet o nim nie myślałam. Ale on o mnie też nie. Nie odwiedził, nie zadzwonił. Należał do tej grupy chłopaków, którzy mogą mieć każdą, a nie dbają o żadną.  Przy nim nigdy naprawdę szczerze się nie śmiałam, nie poruszała mnie nasza rozmowa. Poza tym : nie zależało mu na mnie, skoro nie odezwał się w obliczu takiej tragedii. Zresztą, mnie też nie zależało. .. Nie byłam nawet smutna czy zazdrosna. Czułam się po prostu upokorzona. Tak szybko o mnie zapomniał…
Moje rozmyślania nagle przerwał mi sympatyczny głos:
-Halo! Julia! Wszystko w porządku? – przede mną stała niska blondynka o pięknym uśmiechu i, bardzo do niej podobny, niewysoki szatyn o tych samych, miłych oczach. Rodzeństwo. Szybko skojarzyłam, że chodziłam z nimi do szkoły.  Nie znałam jednak nawet ich imion, więc spytałam:
-Hej, my się znamy? Skąd wiecie, jak mam na imię?
-A kto ciebie nie zna? To znaczy kto by nie chciał cię znać? – poprawił się szybko chłopak. – Jestem Adam, a to Agata- dopowiedział szybko.
-Julia - odparłam i podałam im dłoń.
-Przecież wiemy- odrzekła Agata i uśmiechnęła się. Odpowiedziałam jej tym samym.
-Wiesz, byliśmy świadkami tej rozmowy…- wtrącił Adam.
-A…. Tej - przygryzłam wargę zdenerwowana.- Nie nazwałabym tego w ten sposób. Raczej nieprzyjemną awanturą.
-Nieważne, w każdym razie, martwiliśmy się trochę o ciebie. I gratulujemy ci rozsądku. Jesteś pierwszą dziewczyną, która z nim zrywa. To tylko dość przystojny sportowiec, a myśli, że każdej może zrobić wodę z mózgu. Jeden uśmiech i wszystkie są jego. Nie potrafi nawet zakończyć związku. Po prostu komunikuje, że ma inną. Jeśli oczywiście ma dość dwóch naraz. O twoje względy i tak bardzo zabiegał - Agata mówiła wszystko z pewnym obrzydzeniem.
-Wiemy w jakiej jesteś sytuacji. Nie znamy się dobrze, ale … gdybyśmy tylko mogli ci jakoś pomóc,  zawsze pomożemy - oni naprawdę byli bardzo mili.
Adam i Agata wysiedli na tym samym przystanku, co ja. Dowiedziałam się, że ich ojciec jest lekarzem, a oni też idą do szpitala. Mimo,  iż poznałam ich przed dziesięcioma minutami, rozmawiało mi się z nimi wspaniale. To przy nich,  pierwszy raz od śmierci rodziców, uśmiechnęłam się. Zachowywali się tak naturalnie. Nie udawali, że nie wiedzą co się stało ani nie zachowywali się tak „ jak należy przy osiemnastoletniej sierocie”. Wiedzieli, że jest mi trudno, ale traktowali jak normalną dziewczynę. Zaoferowali pomoc, ale także  wiele więcej. Dali całe pokłady optymizmu i nadziei. Zaczynałam wierzyć, że jeszcze kiedyś będzie normalnie…

sobota, 20 sierpnia 2011

Rozdział VI

Rozdział VI

Rozpacz


Wbiło mnie w krzesło. Nie wierzyłam w to, co słyszę. Siedziałam w gabinecie ordynatora osłupiała, nie mogąc wykonać żadnego, najmniejszego nawet gestu. Zmysły miałam wyczulone. Nagle poczułam zapach szpitala, zwróciłam uwagę na odgłosy dochodzące zza drzwi.

-Pierwszy raz w życiu widziałem taką sytuację. Pan Starowski był przytomny, natomiast jego żona miała się bardzo źle. Jakąś godzinę temu odbyła się akcja ratunkowa pańskiej matki. Niestety- nieudana. Bardzo się staraliśmy, ale obrażenia były zbyt duże. Pani ojciec wszystko widział. Kiedy stwierdziliśmy zgon, źle się poczuł. Organizm w złym stanie, w dodatku słabe serce... Zmarł na zawał - ordynator skończył swoją przemowę załamanym głosem.
-Nieprawda! Wszystko kłamstwo! Oni by mnie nie zostawili, a wy mogliście ich uratować! -wstałam, krzycząc i wymachując rękoma.
Wyszłam z tego pomieszczenia. Zaczęłam biegać po oddziale, szukając moich rodziców. Nie, oni nie mogli mnie opuścić! Nie teraz! Na korytarzu personel zaczął mi się dziwnie przyglądać. Zachowywałam się jak wariatka. Biegałam, krzyczałam, pukałam we wszystkie drzwi. Musiałam ich znaleźć. Nie miałam jednak na zbyt wiele czasu, bo po chwili zbliżyło się do mnie dwóch postawnych mężczyzn. Mocno chwycili moje ręce i wyprowadzili przed oddział. Wyrywałam się i kopałam, ale byłam za słaba. Kiedy znalazłam się już na korytarzu, wrócili i zamknęli za sobą drzwi. Jeszcze przez chwilę waliłam pięściami w szybę, gdy mocno objęła mnie Kasia. W jej oczach malował się niepokój. Zadała mi krótkie pytanie, nie oczekiwała jednak odpowiedzi.
-Julka, co się stało?
Nie musiałam nic mówić, odwzajemniłam uścisk, a z moich oczu popłynęły łzy.

Do tej pory się trzymałam, ale teraz zaczęłam płakać tak rzewnie, że chwilę później byłam cała mokra. Wszystkie moje emocje: strach, piekielny ból, rozpacz, wszystko, co tak długo tłamsiłam w sobie, teraz wyszło na jaw. Myślałam, że świat wokół mnie zwariował, a to jest jakaś okropna pomyłka. Było mi niedobrze i coś od środka rozdzierało moją duszę, ciało i umysł. Czegoś takiego nie czułam jeszcze nigdy. Znienawidziłam wszystko i wszystkich. Siebie, za to, że nic nie mogłam zrobić. Pielęgniarkę, bo kazała mi tak długo czekać, lekarza, który nie pomógł moim rodzicom. Znienawidziłam każdą najmniejszą cząstkę świata. Kochałam tylko ich. Mamę i tatę. Och, jak bardzo ich kochałam. Jak bardzo bez nich cierpiałam...

Siedziałam teraz na krześle ciągle płacząc. Zza rogu wyłoniła się babcia. Wyglądała strasznie. Z daleka widać było jak bardzo jest nieszczęśliwa. Mimo to, gdy do nas podeszła, potrafiła powiedzieć dość spokojnym głosem:
-Jedziemy do domu, musimy sobie jakoś z tym poradzić.
-Co?! Ja nie mam już domu!- krzyknęłam i wyrwałam się z objęć przyjaciółki.
Ruszyłam biegiem  w stronę drzwi wyjściowych. Chciałam uciec od tego wszystkiego. Od nich, od przytłaczającej rzeczywistości, od tego miejsca. Czułam, że ktoś mnie goni, słyszałam głos babci:
-Julia, proszę! Julia! - nie, nikt nie był w stanie mnie tu zatrzymać.

Biegłam. Sama nie wiem, jak długo. Nie wiedziałam gdzie. Nie wiedziałam, skąd mam tyle siły, by poruszać się tak szybko bez żadnych przerw. Mimo, że nie istniał w mojej głowie żaden plan czy obrany cel, nogi same poniosły mnie w odpowiednie miejsce. Stałam teraz w jednym z piękniejszych warszawskich parków. Z nim kojarzyło mi się dzieciństwo. Przyjeżdżaliśmy tu z rodzicami co niedzielę. Spacerowaliśmy i karmiliśmy kaczki. Ruszyłam więc nad staw, nasze ulubione miejsce, usiadłam na ławce i zamknęłam oczy. Dzień był upalny, powietrze tak gęste, że trudno się oddychało. Dopiero teraz zauważyłam, że z moim żołądkiem nie wszystko jest w porządku. Czułam się, jakbym zamiast niego miałam jakiś ciężki kamień, który w dodatku bezustannie wykonywał  dziwne ruchy. Bolał mnie każdy mięsień i pękała mi głowa. Bałam się, że mogę zemdleć, więc położyłam się na trawie i zaczęłam głęboko oddychać.
Nagle wróciły wspomnienia. Przypomniałam sobie jak w dzieciństwie kładłam się z tatą na trawie i spoglądaliśmy w niebo. Zazwyczaj po chwili przychodziła mama i oskarżała swojego męża o brak odpowiedzialności. "No, myślałam, że chociaż ty będziesz rozsądny. Ziemia jest zimna, będziecie chorzy." Tak, doskonale pamiętałam jej słowa i te cudowne chwile. Wtedy świat był idealny, nie istniały problemy. Wspominałam ten dzień, kiedy jak zwykle karmiliśmy kaczki, a tata wpadł do stawu. Na samą myśl o tym, uśmiechnęłam się. Nie potrafiłam żyć ze świadomością, że ich nie ma. Bardzo potrzebowałam mojej rodziny. Byli moim wsparciem, w tym strasznym świecie to było takie ważne. Poczułam, że moje serce zaczyna galopować, a ja znów płaczę. Skąd miałam aż tyle łez? Czy teraz miałam odpokutować za te wszystkie lata spokoju i szczęścia?


Cały dzień spędziłam w parku. Patrzyłam na spacerujące rodziny i ogarniał mnie jeszcze większy smutek. Tęskniłam za ich uśmiechami, twarzami. Byli wspaniałymi ludźmi. Nie wyobrażałam sobie życia bez nich. Jak my to przetrwamy. No, właśnie: my. Nie byłam sama. Co z Zosią? Czy ona wie? Ja sobie poradzę, mam już 18 lat, ale ona... Czemu nawet dziecko musi cierpieć? Ten świat nie ma sensu, skoro takie rzeczy spotykają ludzi, którzy nic nie zawinili! Jakby w odpowiedzi na mój bunt zauważyłam  błyskawicę. Już jakiś czas temu zaczęło się chmurzyć, ale przestałam zauważać czynniki atmosferyczna, zbyt pochłonięta rozpaczą. Kiedy poczułam na skórze pierwsze krople i zauważyłam, że błękit nieba obrócił się teraz w ciemny granat, postanowiłam, że muszę wrócić do domu.


Deszcz szybko zmienił się w ulewę, grzmiało coraz częściej, zrobiło się prawie ciemno. Ludzie uciekali do domów, a ja szłam spokojnie, zbyt pochłonięta myślami. Na nic nie zwracałam uwagi. Weszłam na jezdnię i usłyszałam dziwny huk. Odwróciłam się i zauważyłam, że jakiś motocykl się przewrócił. Pewnie go nie zauważyłam, a on nagle zahamował. Szybko podbiegłam do kierowcy.
-Coś się stało? Może zadzwonię po karetkę? - co mnie dziś prześladowało, że nie mogłam nawet spokojnie przejść przez ulicę?
-Dziewczyno, daj spokój. Jakbyś uważała, to by mi nic nie było!- zdjął kask i huknął na mnie.
-Trzeba było się nie zatrzymywać. Przynajmniej nie musiałabym się męczyć tym życiem! - krzyknęłam zdenerwowana i kolejny raz wybuchnęłam płaczem. Zawstydzona swoim zachowaniem zostawiłam  zaskoczonego motocyklistę na ulicy i zaczęłam biec.


Po jakiejś godzinie dotarłam do domu. Było juz bardzo późno, więc w korytarzu czekały na mnie poddenerwowane przyjaciółki.
-Gdzie byłaś? Strasznie się denerwowałyśmy - Kasia zaczęła swój wywód. Po chwili jednak zamilkła i przytuliła mnie do siebie. 
-Julia, możesz na nas liczyć, pamiętaj- padło tylko z ust Julity i poczułam, jak nogi się pode mną uginają.


Kiedy się ocknęłam, leżałam już w swoim łóżku. Spojrzałam na zegarek, była 11 rano. Tak długo spałam? Jak w ogóle mogłam zasnąć?
Ktoś zapukał do drzwi, powiedziałam krótkie "proszę" i zobaczyłam moją babcię. Od czasu, gdy widziałam ją ostatnio przybyło jej jakby zmarszczek i siwych włosów. Skurczyła się, a w jej oczach gościł taki smutek... Kiedy w nie spojrzałam, ścisnęło mnie w gardle.
-Babciu, nic nie pamiętam. Co się stało?- szczerze mówiąc, liczyłam na to, że to wszystko okaże się złym snem.
-Kochanie, jak wczoraj wróciłaś, byłaś bardzo zmęczona. Nie spałaś od dwóch dni, nie jadłaś. Zasłabłaś i obudziłaś się dopiero teraz - powiedziała to tak smutnym głosem, że po całym ciele przeszły mi ciarki.
-Julka, tylko ty i Zosia mi zostałyście- dopowiedziała.- Nie możesz mnie zostawić. Musimy się wspierać - w tym momencie obie zaczęłyśmy płakać.

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Rozdział V

Rozdział V

Wiadomość

Zabrałam ubrania, przyniesione przez Kasię, z trudem zwlekłam się z krzesła i ruszyłam w stronę toalety. Powoli zbliżała się godzina obchodu, więc stwierdziłam, że należy doprowadzić się do porządku. Pewnie za jakąś godzinę wpuszczą mnie na oddział, pozwolą rozmawiać z lekarzem, a nie chciałam by wziął mnie za kogoś ... dziwnego. A teraz wyglądałam dość strasznie. Na pewno nie na kogoś,  z kim można poważnie porozmawiać. Wczorajszy makijaż rozmazał się, pod oczami miałam czarne pozostałości tuszu, wokół ust - czerwoną obwódkę po szmince. Włosy były w kompletnym nieładzie, a to wszystko w połączeniu z moją dopasowaną i dość kusą sukienką nie prezentowało się zbyt elegancko. A z pewnością nie wyglądałam na porządną, przejętą losem swoich rodziców dziewczynę. Wystraszyłam się własnego odbicia w lustrze. Szybko chwyciłam szczoteczkę, dokładnie umyłam zęby, starannie starłam makijaż, a potem opłukałam twarz zimną wodą, by sińce pod oczami nie były tak widoczne. Włosy zwinęłam w luźny koczek tuż nad karkiem. Przebrałam się w wygodne jeansy i T-shirt. Rzeczywiście, Kasia wybrała to, co najbardziej praktyczne. Pamiętała nawet o butach. Gdy założyłam  ulubione trampki poczułam, jak bardzo bolą mnie nogi. Wpakowałam ubrania do torby, spojrzałam w lustro i zauważyłam dziewczynę, jakiej jeszcze nigdy nie widziałam. Owszem, miała podobne rysy do dawnej mnie, ale w oczach nie gościł już ten charakterystyczny błysk. Sylwetkę miała skurczoną, jakby bała się wszystkiego, co ją otacza, a  na twarzy malował się grymas okropnego bólu. Po chwili jej usta wykrzywił nienaturalny i wymuszony uśmiech, powiedziała  "Będzie dobrze" i wyszła.


-Przepraszam, czy mogę się zobaczyć z ordynatorem? - spytałam pielęgniarkę, stojącą tuz przy wejściu na OIOM.
-Niestety, teraz trwają obchody. Najwcześniej będzie to możliwe za jakąś godzinę.-odpowiedziała.
Świetnie, po prostu cudownie! Ile jeszcze muszę czekać? Tam leżeli moi rodzice, a ja wciąż  nie mogłam ich odwiedzić. Zła na cały świat,  ruszyłam korytarzem. Zauważyłam babcię, Kaśkę i Julitę. Ona także była już przebrana. No, tak, o niej też Kasia nie zapomniała...
-Do rodziców nie wejdę jeszcze przynajmniej przez godzinę. Może chociaż Zosię zobaczę. Idę tam - rzuciłam, a moja babcia juz była obok mnie.
Szłyśmy w milczeniu. Wolałam się nie odzywać, bo moje wcześniejsze zrezygnowanie  zastąpił gniew i złość, że jeszcze nie byłam przy rodzicach. Na szczęście na oddziale dziecięcym panowały trochę inne zasady i już po piętnastu minutach stałam przy łóżku mojej siostry. Mała  nie spała, wyglądała na przerażoną i zdezorientowaną.
-Kochanie, jak się czujesz?- spytałam głosem pełnym troski i ścisnęłam jej dłoń.
-Julka, więc to nie koszmar? To było straszne. Jakieś zwierzę, przebiegające ulicę. Wyskoczyło nagle, tata chciał zahamować, wpadł w poślizg... I to drzewo.... Więcej nie pamiętam, przepraszam- z tonu jej głosu wynikało, jak bardzo traumatycznym to było przeżyciem.
-Już dobrze, spokojnie. Niedługo wyjdziemy do domu - pocieszyłam ją.
-A co z rodzicami?- spytała, wlepiając we mnie swoje duże, niebieskie oczy.
-Wyjdą razem z nami- rzuciłam, choć nie byłam tego pewna.


Po wizycie u Zosi nadszedł czas na odwiedziny mamy i taty. Skierowałam się do drzwi oddziału i zapytałam pielegniarkę, niezmiennie stojącą przy wejściu, czy wejście na oddział jest już możliwe.
-Przepraszam, ale nagła akcja ratunkowa trwa teraz. Proszę jeszcze chwilkę poczekać.
-Czemu to wszystko tak długo trwa? - moja blondwłosa  przyjaciółka także była zdenerwowana. Stwierdziłam, że to tylko pytanie retoryczne, więc trwaliśmy w ciszy kolejne pół godziny. Po upłynięciu tego czasu, pojawił się mężczyzna w białym kitlu, wyglądał na jakieś czterdzieści lat. Porozmawiał z pielęgniarką i  podszedł do nas.
-Dzień dobry, podobno panie mnie szukacie. Jestem ordynatorem tego oddziału. - Nie wiem czemu, ale zatkało mnie. Myślałam, że powita nas lekarz, z którym juz rozmawiałam. Teraz jednak zdałam sobie sprawę, że takie myślenie nie miało żadnego sensu. Przede wszystkim: tamten byłby za młody na pełnienie tak wysokiej funkcji.
-Zapraszam. Ale tylko osoby spokrewnione- wtrącił szybko. Kiedy dotarliśmy przed drzwi gabinetu, zapytał:
- Przepraszam, ale... o jakich pacjentów chodzi?
-Państwo Starowscy - błyskawicznie odparła babcia. Mina lekarza diametralnie się zmieniła. Pobladł i powiedział tonem służbisty:
-Proszę usiąść.
- O co chodzi? Co się z nimi dzieje? Mogę ich zobaczyć?- nie miałam czasu na siadanie, chciałam wybiec  z tamtego pokoju i ich zobaczyć.
- Państwo Starowscy nie żyją...


____________________________________________________________________________


Witam! Jak widać, dopiero zaczynam prowadzenie tego bloga. Chciałabym bardzo podziękować za wszystkie komentarze. Dzięki nim mogę szybko poprawiać błędy w opowiadaniu. To mój pierwszy blog tego typu, dlatego szczególnie ważne jest  dla mnie Wasze zdanie.
Zachęcam do zostawiania komentarzy, także tych krytykujących moją pisaninę.

czwartek, 4 sierpnia 2011

Rodział IV

Rozdział IV

W oczekiwaniu

Aż do rana czekałam w szpitalu na jakąś dobrą wiadomość. To była chyba najgorsza noc w moim życiu. Pełna smutku, niewypowiedzianego cierpienia i bólu. Siedziałam na korytarzu otępiała, a w mojej głowie kłębiło się milion myśli. Na dodatek nie byłoby niczego, co mogłoby odwrócić od nich moją uwagę. Tylko od czasu do czasu po korytarzu przesunęła się postać jakiejś pielęgniarki czy lekarza. Nie mogłam nawet na chwilę oderwać się od tych złych przeczuć, wciąż analizowałam różne scenariusze, zastanawiałam się nad rozwiązaniami. Co jeśli rodzice będą ciężko chorzy? Jeśli czeka ich spędzenie kolejnych kilku lat w szpitalu? Jeżeli nigdy nie powrócą do wcześniejszego, normalnego życia?
Nie, to chore, muszę choć przez chwilę skupić się na czymś innym. Wiedziałam, że w innym przypadku zwariuję od natłoku tych strasznych myśli. Mimo, że przyszło mi to bardzo ciężko, wyprostowałam się i rozejrzałam wkoło. Dopiero teraz zauważyłam, że Julita siedzi obok mnie i cały czas mi się przygląda. Ona naprawdę była wspaniała. Moja wdzięczność za to, co dziś dla mnie zrobiła, sięgnęła wyżyn. Idealne zorganizowanie, opanowanie, spokój, ale też determinacja - pozwoliły jej przywieźć mnie tu bardzo szybko, potem w jakiś magiczny sposób przekonała recepcjonistkę, by wpuściła mnie na oddział. Na koniec oczarowała lekarza, który dzięki jej urokowi i prośbom porozmawiał ze mną o stanie rodziców i wpuścił na oddział dziecięcy. Tak, nawet ja zauważyłam, że Julita mu się spodobała.
-Dziękuję ci za wszystko. Nie wiem, jak  się odwdzięczę za to wszystko, co dla mnie zrobiłaś. Wszystko załatwiłaś, miałaś nawet mój dowód!
-Daj spokój. Zachowałam się tak jak powinnam. Cieszę się, że mogłam coś dla ciebie zrobić. Ty zachowałabyś się tak samo. A dowód... Leżał w przedpokoju, kiedy wychodziłyśmy. Stwierdziłam, że się przyda, a było małe prawdopodobieństwo, że będziesz o nim pamiętała.
 No, tak, ona zawsze pamiętała o wszystkim. Była naszą cichą ostoją: zawsze mogłyśmy na nią liczyć, zawsze wiedziała, jak należy się zachować. Poza tym posiadała niezwykła intuicję, zauważała najmniejszą zmianę nastroju, potrafiła po jednej rozmowie z człowiekiem zgłębić jego charakter, osobowość, marzenia i plany.Tak jak relacje moją i Kasi mogłam nazwać szaloną, wesołą i pełną wyskoków przyjaźnią, tak Julita była moim cichym aniołem stróżem. Dopiero teraz zaczęłam dostrzegać, jak wiele jej zawdzięczam. Także dziś wyczuła, że to nie moment na rozmowy czy pocieszanie, potrafiła po prostu być obok mnie. Nie chciała, bym zwracała uwagę na jej obecność czy  była  wdzięczna za wsparcie. Najzwyczajniej w świecie trwała obok, na wypadek gdybym potrzebowała jej pomocy.
-Wiesz, możesz iść do domu, siedzisz tu ze mną cała noc. Prześpisz się, odpoczniesz... Nie chcę Cię przemęczać.- powiedziałam
-Chyba zwariowałaś! Nie zostawię cię tu samej, nie myślisz racjonalnie. Wiesz, lekarz prosił, bym już dawno zawiozła cię do domu, ale nawet ci tego nie proponowałam... I tak byś się nie zgodziła. Poza tym nie jesteś w stanie zasnąć. No, chyba, że chcesz wracać...
-Nie! Muszę tu zostać. Dobrze myslałaś: mój powrót do domu nie ma sensu. A może lekarz coś jeszcze mówił? Coś nowego wiadomo?- spytałam z nadzieją w głosie, mimo, że nie byłam pewna usłyszenia dobrych wiadomości.
-Niestety nic, ale ... Będziemy o nich walczyć, tak jak oni by walczyli o ciebie. Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć.- powiedziała i mocno mnie przytuliła. Poczułam się tak, jakby przesłała mi tym uściskiem pokłady nowej energii i nadziei.


Było jakoś przed siódmą, kiedy z zamyślenia wyrwało mnie pytanie Julity:
-Julia, czy to nie Twoja babcia? - Tak, to była ona. Kiedy ja ostatnio ją widziałam? Rodzice bywali u niej praktycznie w każdą sobotę, chcieli, abym jeździła z nimi, ale zawsze miałam inne plany. Zapewniali, że babcia bardzo tęskni, ciągle wypytuje o mnie. Chciałam ją odwiedzić, ale ale za każdym razem wypadła albo jakaś super impreza, albo wypad do kina. Teraz zdałam sobie sprawę, że ostatni raz odwiedziłam ją w święta. W dzieciństwie jeździłam do niej na wakacje, ona opiekowała się mną, kiedy była taka potrzeba, zawsze chciałam być z nią jak najdłużej. Kochałam ją bardzo, ale ostatnimi czasy chyba zbyt zachłysnęłam się moim "dorosłym" życiem i nie znajdowałam na nią czasu. To ona szukała kontaktu, dzwoniła, nawet ostatnio, by złożyć życzenia. No, właśnie. Te przeklęte urodziny! Chciałam, żeby nigdy nie miały miejsca, to wszystko przez nie! Miały być takie wspaniałe, a teraz marzyłam tylko, by wymazać z pamięci wydarzenia dzisiejszej nocy.
-Kochanie, co z nimi? Jak Ty wyglądasz? Pewnie nie spałaś całą noc. I zamartwiasz się. Spokojnie, wyjdą z tego. Mój syn zawsze ze wszystkiego wychodził cało, a twoja matka też ma to całkiem nieźle opanowane. Tym razem też nic złego im nie będzie. - powiedziała i natychmiast mocno mnie uścisnęła. Trochę zazdrościłam jej tego optymizmu. Mnie samej przypomniało się powiedzenie mamy: "Nadzieja matką głupich..."

Zaraz po babci, w szpitalu pojawiła się Kaśka.
-Julka, przywiozłam ci ubrania. Tu masz szczoteczkę do zębów, ogarnij się chociaż  trochę w szpitalnej toalecie. Zimna woda dobrze ci zrobi, otrzeźwi. I przebierz się, wybrałam coś wygodnego. A teraz mów: dowiedziałaś się czegoś? Jak się czują? I czemu...- z jej ust popłynęła lawina pytań. Gdybym musiała na nie odpowiadać, byłoby to dla mnie straszne. Jeszcze bardziej zapamiętywałam ciąg wyrazów : "rodzice, wypadek, Zosia, szpital, stan ciężki...". Na szczęście z opresji wybawiła mnie Julita, która odciągnęła Kasię na bok i zaczęła jej powoli wszystko tłumaczyć.
-Cieszę się, że masz tak oddane przyjaciołki. Możesz na nie liczyć. To bardzo ważne. Szczególnie w takich sytuacjach sprawdza się, komu na tobie na prawdę zależy. - moja babcia przyglądała się dziewczynom. Znała je, przyjaźniłyśmy się przecież od dzieciństwa. Często zajmowała się nami. One także darzyły ją szczególną sympatią.
-Babciu, myślisz, że na prawdę wszystko się dobrze skończy?- spytałam jakimś dziwnie słabym głosem.
-Julka, nie wiem... Słyszałam, że nie jest dobrze, ale nie poddamy się. Będziemy o nich walczyć  wbrew wszystkiemu i zrobimy, co w naszej mocy, żeby byli z nas dumni. - ścisnęła moją dłoń, a ja zacisnęłam zęby i wiedziałam, że to z nią przejdę. Mając tych wspaniałych ludzi wokół mnie, wszystko musiało  się udać.

wtorek, 2 sierpnia 2011

Rozdział III

Rozdział III

W szpitalu


Sama nie wiem czemu wybuchnęłam sztucznym śmiechem:
-Mamo! Poznałam twój głos, nie róbcie sobie żartów. Jeśli dzwonicie, żeby mnie skontrolować, to tutaj wszystko gra...
-Czy pani dobrze się czuje?- ten głos w słuchawce jednak nie brzmiał znajomo.- Dzwonimy ze szpitala. To nie są żadne żarty. Pani rodzice znajdują się na oddziale intensywnej terapii. Jeśli oczekuje pani bardziej szczegółowych wiadomości prosimy zjawić się u nas. Rano, po obchodzie pewnie będzie więcej wiadomo. -Nie mogłam, nie chciałam uwierzyć. Dopiero teraz to do mnie dotarło. Rodzice naprawdę mieli wypadek! Poczułam jakby czas się zatrzymał, a wszystko wokół mnie wydawało mi się rozmyte. Nie docierało do mnie to, co mówił głos w słuchawce. Nie wiem ile trwał stan, w którym nie odbierałam żadnych bodźców z zewnątrz, ale gdy się z niego ocknęłam zrozumiałam, że muszę jak najszybciej jechać do szpitala.
- Halo! Może pani mi podać ten adres? - krzyczałam rozgorączkowanym tonem. - Halo!
- Spokojnie, już podaję.- Kasia, która słyszała całą rozmowę zdążyła juz przynieść jakiś strzępek papieru i ołówek. Szybko zapisałam ulicę, podaną przez tę kobietę, podziękowałam i odłożyłam słuchawkę.
- Julia, co się stało? - Kaśka siłą usadziła mnie na krześle.
- Moi rodzice mieli wypadek. Dzwonił ktoś ze szpitala, żebym przyjechała. Jezu... jak to się stało? Jadę tam! Musiałam dotrzeć jak najszybciej do rodziny. Dopiero teraz pojęłam, że Zosia była  z nimi w samochodzie. Co  z nią? Czemu o niej nic nie mówili?  Wcześniej nie czułam nic, nic do mnie nie docierało, teraz wyczulona byłam na każdy najmniejszy ruch, poczułam napływ nowej energii.  Mój stan szybko się zmieniał. Z osłupienia przeszedł teraz w  pełną determinacji chęć pomocy najbliższym, bycia blisko nich.
-Jak to wypadek? To niemożliwe!
-Nie wiem, też na początku wmawiałam sobie, że to mama robi sobie żarty. -"Pewnie instynkt wyparcia"- pomyślałam.W ogóle chyba nie chciałam, żeby ta informacja do mnie dotarła. Pierwszy raz czułam się tak zdezorientowana. Najpierw opadłam z sił, jakbym żyła gdzieś obok swojego ciała, teraz poczułam niesłychaną  siłę,  pobiłabym każdego, kto stanąłby mi na drodze dotarcia do rodziców.
-Ok, podaj ten adres, Julita Cię zawiezie. Ja się tutaj wszystkim zajmę. I spokojnie: o nic się nie martw, wszystko będzie dobrze!- jak zwykle mogłam liczyć na moja najlepszą przyjaciółkę. Kiedy wstałam, objęła mnie w przyjacielskim geście i powtórzyła : Wszystko będzie dobrze. Na koniec obdarzyła mnie trochę wymuszonym uśmiechem i zaprowadziła do samochodu. Julita już czekała na mnie za kierownicą.
-Julia, nie powiedzieli Ci co się konkretnie stało? Może to jakaś pomyłka?- zaczęła po chwili ciszy.
-Nic nie wiem. Tylko, że mieli wypadek i, że są w tym szpitalu. O Zosi też nic nie powiedzieli, a przecież była z nimi. O więcej nie pytaj. - szczerze mówiąc nie miałam ochoty na rozmowę, więc starałam się uniknąć kolejnych pytań. Na szczęście mój kierowca to zrozumiał i nic już nie mówił. Nie próbował mnie też pocieszać. I dobrze, gdyby się zaczęło, z pewnością bym się rozkleiła. Widziałam, że Julita się przejęła. Ona,  idealny kierowca, zawsze przestrzegający przepisów i ograniczeń prędkości, teraz złamała ich sporo. Nie potrzebowałam zapewnień z jej strony, żeby wiedzieć, iż mogę na nią liczyć. Zawsze uczucia okazywała  zachowaniem, a nie słowami.
To, co czułam podczas jazdy samochodem było straszne. Biłam się z myślami. Teraz liczyło się dla mnie tylko to, że jadę do szpitala. Chciałam ich jak najszybciej zobaczyć. Wmawiałam sobie, że to była jakaś mała stłuczka, kilka niegroźnych obrażeń  i koniec. Może  ktoś złamał sobie rękę? No i co z Zosią? Czemu o niej nic nie powiedzieli? Bo może to tylko pomyłka? Ale i tak się bałam. Miałam przed oczami najgorsze scenariusze.Z jednej strony starałam się opanować strach, z drugiej tylko go napędzałam. Nie dzwoniliby do mnie w nocy, gdyby nie stało się nic poważnego. I czemu akurat ja? Czemu oni? czym sobie zasłużyli na coś takiego? Są takimi wspaniałymi ludźmi, zawsze wszystkim pomagają. I teraz to ich spotyka, taka nagroda. Nienawidzę tego świata, tej cholernej sprawiedliwości. Tyle zabójców, złodziei, tylu złych ludzi chodziło po świecie, a akurat oni mieli wypadek! Kiedy mój bunt i złość osiągnęły szczyt, na szczęście moje rozmyślania przerwała mi Julita.
- Już jesteśmy na miejscu- rzeczywiście, jechałyśmy tylko 10 minut. Nadzwyczaj szybko, ale ja i tak czułam jakby minęła cała wieczność.Nie marnując ani chwili  pewnym krokiem skierowałam się w stronę budynku. Szłam takim tempem, że Julita musiała za mną biec.
- Przepraszam, gdzie mogę się dowiedzieć coś na temat moich rodziców? Podobno mieli wypadek i są tutaj. - zapytałam recepcjonistki. Starsza pani spojrzała na mnie dość dziwnie i niemiłoo, i zapytała:
- Imię, nazwisko?
-Julia Starowska.-bezmyślnie rzuciłam- To znaczy moi rodzice to Maria i Tomasz Starowscy.
-Tak, rzeczywiście są na intensywnej terapii. Jest pani ich córką? Ma pani 18 lat?
-Tak i jestem pełnoletnia, ale... zapomniałam dowodu.
- Nie, spokojnie, dowód jest tutaj. - Julita wyjęła go ze swojej torby i rzuciła mi uspokajające spojrzenie. Nie wiem skąd ona miała ten dowód, ale byłam jej bardzo wdzięczna. Bez niego pewnie nigdzie  bym nie weszła.
-Dobrze...  - kobiecie ewidentnie nie zależało na tym, by to szybko załatwić, a dla mnie liczyła się każda sekunda. Jak najszybciej chciałam się czegoś dowiedzieć. - Niestety, musi pani poczekać do rana.
-Słucham? - powiedziałam zdenerwowana- Jak to? Moi rodzice mieli wypadek a ja mam czekać do rana? 
Poczułam, że Julita delikatnie odsuwa mnie na bok i sama podchodzi do recepcjonistki. Myślałam, że zwariuję. Musiałam ich zobaczyć. Miałam ochotę krzyczeć i tupać ze złości, jak małe dziecko, gdy poczułam, że Julita mnie obejmuje i uspokajającym tonem mówi:  "Idziemy"
Już za chwilkę stanęłyśmy przed drzwiami lekarza dyżurującego, Julita zapukała do drzwi i gdy usłyszała ciche "Proszę", otworzyła je.
-Przepraszamy, my w sprawie państwa Starowskich. Mieli tej nocy wypadek, chciałybyśmy się czegoś dowiedzieć o ich stanie- moja przyjaciółka była grzeczna i opanowana, jednak na tyle stanowcza, że lekarz musiał jej odpowiedzieć.
-Czy są panie spokrewnione?
-Ja nie,  ale to ich córka- wskazała na mnie.
- A więc pani muszę juz podziękować. A z Tobą mogę porozmawiać.- wskazał na mnie
-Jak oni się czują? Co to był za wypadek, czy mogę ich zobaczyć?- zadawałam pytania bardzo szybko.
-Spokojnie, usiądź sobie. Twoi rodzice znajdują się w bardzo ciężkim stanie. Nie wiadomo, co konkretnie spowodowało wypadek, ale wszystko wydarzyło się około 23. Było dość ciemno, a ulica ruchliwa. W każdym razie samochód wjechał w drzewo. Bokiem, i pewnie nic by się nie stało, tylko, że roślina była stara i gałąź bądź całe drzewo przywróciło się na auto. Nie wiem dokładnie jak to wyglądało, tyle słyszałem. Moim zadaniem było zajęcie się stanem zdrowia twoich rodziców. Wiem, że w aucie była jeszcze dziewczynka, ale siedziała z tyłu, jej stan jest stabilny, ma tylko kilka zadrapań. Nie miała przy sobie dokumentów, ale domyślam się, że będziesz ją znała.
-Tak, to pewnie moja siostra. Mogę teraz sprawdzić czy to ona?- wiedziałam, że to nie mógł być nikt inny, ale chociaż w ten sposób mogłam ją zobaczyć.
-Oczywiście, proszę za mną. - szłam za nim aż dotarłam do dużych oszklonych drzwi na oddziale dziecięcym. Od razu poznałam Zosię. Była podłączona do kroplówki i miała kilka sinych plam na rękach, jedną dużą rysę na przedramieniu. Podbiegłam do łóżka i już chciałam ją przytulić, ale coś mnie powstrzymało. Bałam się, że uściskam ją za mocno, a ona była taka słaba i krucha. Ale, rzeczywiście, oprócz tych kilku siniaków i ranie na przedramieniu wyglądała dobrze. Trochę mnie to uspokoiło, ale lekarz mówił, że wszystko z nią jest w porządku. To rodzice byli w ciężkim stanie. Spokojna o moją młodszą siostrę, spytałam czy mogę pójść zobaczyć rodziców.
-Jak już mówiłem, są w ciężkim stanie, na oddziale intensywnej terapii. Nie wiem, kiedy będzie mogła ich pani odwiedzić, ale z pewnością nie teraz. Nawet tutaj nie może pani przebywać w nocy, musimy juz iść. Niech pani jedzie do domu, wyśpi się i ... przebierze- dodał znacząco. No, tak- wiedziałam  już dlaczego wszystkie pielęgniarki, lekarze przyglądali mi się tak głupio. To trochę dziwne, że byłam w nocy w szpitalu, ubrana w małą czarną, uczesana w elegancki sposób i miałam na sobie czerwone szpilki. Niestety, wyjeżdżając z domu, nie miałam głowy do zastanawiania się nad swoim strojem.

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Rozdział I i II


Przedmowa 


To opowieść poświęcona ludziom, którzy postrzegają świat tylko w  kolorach czarnym i białym, dla tych, którzy nie dostrzegają odcieni szarości.
Dla pesymistów, którzy sądzą, że nic nie ma sensu i optymistów, uważających, że zawsze wszystko będzie się doskonale układać.
To opowieść o życiu i śmierci, radości i nieszczęściu, o tym, jak wszystko szybko potrafi się zmieniać i jak dziwne scenariusze pisze każdy kolejny dzień. To książka o naszym istnieniu. Bo tylko jedno jest pewne: lepsze lub gorsze,  ciekawe lub monotonne : jutro nadchodzi zawsze.




Rozdział I

Pierwszy wakacyjny dzień
Na ten dzień czekałam bardzo długo. Zresztą, wszyscy uczniowie od zawsze oczekiwali go z niecierpliwością. Zakończenie roku szkolnego. Przeciągnęłam się kilka razy w łóżku i zerwałam się z niego bez zbędnego ociągania, pełna energii i optymizmu. Już teraz do okna dobijały się ostre promienie słoneczne i rozświetlały mój pokój jasnym  światłem. Uśmiechnęłam się, gdy zobaczyłam soczystą zieleń trawy i pełną gamę barw w postaci kwiatów rosnących na dworze. Tak, miałam bardzo dobry humor.
Pobiegłam  do łazienki, szybko wykonałam poranną toaletę i poczułam wspaniały zapach. Czym prędzej ruszyłam do kuchni. Miałam rację, moja mama upichciła pyszne naleśniki z serem i truskawkami.
- Cześć. - powiedziałam i uśmiechnęłam się serdecznie.
- Witaj, Julciu! – odpowiedziała z podobnym entuzjazmem moja mama.
- Nawet nie wiesz, mamo, jak bardzo się cieszę, że dziś zaczynają się wakacje! Wreszcie spokój, czas na zabawę, wspaniała pogoda. Może jakiś wyjazd? Teraz sobie odpocznę po mojej ciężkiej pracy. – dodałam przesadnie zmęczonym głosem z lekką nutą ironii. Sama doskonale wiedziałam, że nigdy się zbyt nie przepracowywuję. Lenistwo jest moim doskonałym kompanem, nie opuszcza mnie na krok i zawsze dba, bym się nie przemęczyła.
-  No, tak. Musisz być bardzo zmęczona. Uczyłaś się po nocach, poświęcałaś swoje życie towarzyskie. – odpowiedziała moja mama sarkastycznie.
Kiedy śniadanie było gotowe chwyciłam talerz z dwoma naleśnikami i zjadłam je w mgnieniu oka. Czułam, że przesadziłam i z ilością i czasem, w którym je pochłonęłam, ale trudno… Poszłam się ubrać, uczesać, umalować i wesołym krokiem ruszyłam do szkoły po odbiór świadectwa.

Wszystko skończyło się bardzo szybko. Nie było czego przedłużać. Rozdali nam świadectwa, dyplomy, nagrody, pożegnaliśmy się z nauczycielem i sobą nawzajem i wróciliśmy do domów. To nie był ostatni rok, w pełnym składzie mieliśmy zobaczyć się we wrześniu. Nasza klasa była na tyle zgrana, że wspólne imprezy czy spotkania były czymś naturalnym. Tak więc daliśmy wszystkim nauczycielom po kwiatku, podziękowaliśmy za ten rok, rzuciliśmy sobie krótkie „cześć” i każdy poszedł w swoją stronę. Poza tym, już jutro mieliśmy się zobaczyć na imprezie. Moich urodzinach. W dodatku osiemnastych. I to kolejna myśl, która bardzo poprawiała mój nastrój. Co prawda osiemnastkę miałam już tydzień temu, we wtorek, ale urodziny przełożyłam na sobotę. Potem jednak stwierdziłam, że jeszcze lepsza będzie pierwsza sobota wakacji. Rozpocznie sezon wakacyjny, każdy będzie miał więcej swobody, lepszy humor. Tak więc jutrzejszy dzień zapowiadał się wspaniale! Wszystko było już zaplanowane. Cały dom wysprzątany, jedzenie kupione. Miałam jeszcze tylko zrobić jakąś sałatkę, mama upiecze ciasta jutro. Na tę okazję zrobiłam nawet zaproszenia i już dawno je wszystkim rozdałam. Mój strój na jutrzejszy wieczór także podobał mi się bardzo. Był może zwyczajny i klasyczny, ale wyglądałam w nim naprawdę ładnie. Zastanawiałam się, czy wszystko wypali, czy dopisze pogoda, ale musiałam przerwać moje rozmyślania, bo właśnie otwierałam drzwi do domu.
-Pokazuj świadectwo, zaraz wyjdzie na jaw, jaki z Ciebie leniuch!- powiedział wesoło tata. „Jakby nie wiedział, jakie tam mam oceny”- pomyślałam natychmiast.
- No, brawo, brawo, córeczko! Jestem z Ciebie dumny. Mogło być lepiej, gdybyś tylko trochę się przyłożyła. Ale skoro Ty nie poświęcasz w ogóle czasu nauce i masz takie wyniki… No, gratuluję.- uśmiechnął się i przytulił mnie z całych sił. Kochałam go bardzo i szanowałam, ale nie lubiłam takich scenek. Moje oceny znał od dawna i to przytulanie… Tak, z pewnością bardzo mnie kochał. Zresztą, ja jego też. Zawsze był moim adwokatem, wierzył w moją dojrzałość i odpowiedzialność. Z nim mogłam rozmawiać na każdy temat, zaczynając na meczu piłki nożnej poprzez temat rówieśników, kończąc na rozmyślaniach filozoficznych. Był trochę romantykiem, pełnym wiary w idee. Czułam, że mogę nazwać go pokrewną duszą i oprócz ojca mam w nim przyjaciela.  Co do świadectwa, miał rację. Byłam trzecia w  klasie i mimo, iż skończyłam drugą klasę w renomowanych liceum, to miałam czerwony pasek. I nie pracowałam na niego bardzo. Owszem, uczyłam się trochę, odrabiałam wszystkie lekcje, ale w porównaniu do klasowej prymuski miałam życie bardzo, bardzo wesołe i rozrywkowe. W przeciwieństwie do niej byłam akceptowana przez społeczeństwo i lubiana. Miałam swoje grono najbliższych znajomych, chłopaka, przyjaciółki i prawie co weekend zaproszenie na jakąś imprezę. Nie mogłam narzekać na moje życie towarzyskie. Nie mogłam narzekać na rodziców, 11- letnią siostrę czy szkołę. Byłam po prostu szczęśliwą, pogodzoną ze swoim życiem dziewczyną. Wydawało mi się też, że jestem dojrzała i będę potrafiła poradzić sobie w dorosłym życiu  (w końcu niedawno odebrałam dowód). „Wszystko zweryfikuje życie”- jak to mówiła moja mama. Zawsze denerwował mnie ten jej pesymizm, jednak zawsze miała rację…



Rozdział II

Osiemnastka
I wreszcie nadszedł ten dzień. Byłam szalenie podekscytowana. Zerwałam się z łóżka z samego rana i wzięłam się za ostatnie czynności, jakie miałam jeszcze dziś wykonać. Poodkurzałam, wytarłam kurze i ruszyłam do kuchni, sprawdzić czy wszystko gotowe. Moja mama nie zawiodła. Wszystkie ciasta, łącznie z tortem były już gotowe, a wszędzie panował idealny porządek.
- Dziękuję, mamo!- krzyknęłam zadowolona i rzuciłam się jej na szyję.
Odepchnęła mnie delikatnie i powiedziała, żebym nie szalała, bo jeszcze coś zrzucę…. Tak, dla niej zawsze wszystko musiało być na miejscu. Idealna dyscyplina, spokój. Była całkowitym przeciwieństwem taty. Ona chyba nigdy nie oderwała się od ziemi, stąpała po niej bardzo mocno. Strasznie działały mi na nerwy te jej zasady, przestrogi i pesymizm, ale wiedziałam, że jej rady zawsze są pomocne i nigdy by mnie nie zawiodła.
- Oj, nie przesadzaj. Nie jestem takim znowu niedorajdą. – odpowiedziałam.
- No, nie wiem czy nie jesteś. Mogłabyś się czasem zastanowić, co robisz. A propos: na tej osiemnastce tez uważaj, nie rozwal czegoś. I staraj się wynosić brudne naczynia na bieżąco, będzie mi łatwiej zmywać.
- No, co ty mamo! Ja tu wszystko posprzątam i pozmywam. Na prawdę. Ale bardzo dziękuje za propozycje pomocy. – Tak, zawsze była pomocna. Nazwałabym to nawet nadopiekuńczością. Chyba właśnie stąd wynikał jej ciągły strach o mnie.
Była godzina 15, goście zaproszeni byli na 18, ale ja stwierdziłam, że już czas, by się zacząć szykować. Wzięłam prysznic i ubrałam się w szlafrok. Włosy pokręciłam już rano, teraz tylko poprawiłam loki i zebrałam je w koczka. Wypuściłam kilka pasm i byłam bardzo zadowolona z efektu. Całe ułożenie zajęło mi zaledwie 15 minut. Z makijażem poszło równie szybko i łatwo jak z fryzurą. Oprószyłam twarz pudrem, delikatnie podkreśliłam oczy kredką, pomalowałam rzęsy tuszem, a usta czerwoną szminką. Przebrałam się szybko. Po kilku spojrzeniach w lustro stwierdziłam, że prezentuję się całkiem  ładnie. Czerwone usta pasowały do szpilek i kopertówki w tym samym kolorze, a głęboka czerń moich włosów i oczu idealnie współgrała z małą czarną, którą miałam na sobie. Założyłam jeszcze na szyję sznur pereł i byłam gotowa. Spojrzałam na zegarek i zauważyłam, że wszystko zajęło mi raptem  około 30 minut  i mam jeszcze 2,5 godziny. Cóż, zawsze miałam problemy z rozplanowaniem czasu. Albo zjawiałam się za wcześnie albo zdecydowanie za późno. Skoro miałam jeszcze trochę czasu, poszłam dokładnie wszystko omówić z rodzicami.
-Julia, jak ładnie wyglądasz!- tymi słowy powitała mnie moja młodsza siostra, Zosia.
- Dziękuję bardzo.- odpowiedziałam i przytuliłam się do niej.
- A mogę to ciastko, co tam leży?- zapytała wskazując na przygotowany talerzyk z ciastkami, który stał na stole. Nie mogłam jej odmówić po tym ostatnim komplemencie. Kiwnęłam głową.
- No, rzeczywiście, bardzo ładną mamy córkę.- stwierdzili rodzice. Nie lubiłam nigdy takich komentarzy. Peszyły mnie. Poza tym, nieważnie czy byłabym ładna czy nie - rodzina i tak zawsze powie Ci „Wyrosłaś. Ładna z Ciebie dziewczyna.” 
- No, dziękuję bardzo- odparłam.- Chciałam jeszcze raz wszystko ustalić. Wyjeżdżacie i wracacie kiedy? Żebym się o Was nie martwiła. Aha, tu impreza będzie trwała do rana. Wiecie, że będzie 40 osób. Mamo, ja potem wszystko posprzątam, tak jak Ci mówiłam.
-Dobrze, dobrze. My wrócimy jutro około 14. Baw się dobrze. I nie martw się tym sprzątaniem. Będziesz zmęczona, ja się wszystkim zajmę jak wrócę. Bądź gościnna, pamiętaj. Zajmuj się gośćmi i zachowuj się!- już zaczynały się rady. Bałam się, że zaraz znów zaczną się pouczenia, gdy uratował mnie telefon.
-Tak, słucham.- rozpoczęłam standardowo. Rodzice uczyli mnie zawsze, że „halo” nie brzmi zbyt dobrze.
- No, cześć. Jak tam przygotowania do najwspanialszej imprezy? Może wpadniemy do Ciebie wcześniej i pomożemy Ci trochę?- dzwoniła Kaśka, moja przyjaciółka. Wszystko było zrobione już dawno, ale nudziło mi się, więc powiedziałam, żeby wpadły jak najszybciej.
-Będziemy za 15 minut. – wiedziałam kto będzie. Kaśka i Julita. Moje najbliższe przyjaciółki. Kolegowałyśmy się jeszcze od podstawówki i wszyscy wiedzieli, że jesteśmy nierozłączne. Znałyśmy każdy swój sekret, wyjeżdżałyśmy wspólnie w wakacje, często nocowałyśmy u siebie, a gdy u którejś coś się działo, natychmiast biegłyśmy z pomocą. Nie było dla nas rzeczy niemożliwych, myślałyśmy, że razem zbawimy świat. Jedno wiedziałyśmy na pewno: Prawdziwa przyjaźń jest najlepszym, co może spotkać człowieka w życiu.
Zakomunikowałam rodzicom, że dziewczyny zaraz przyjdą, żeby mi pomóc. Oni także nie pytali które. Doskonale wiedzieli o kim mówię.
Nie musiałam na nie czekać nawet całego umówionego czasu.  W pięć minut od rozmowy, w domu rozległ się dźwięk dzwonka. I wesołe towarzystwo wbiegło do pokoju, uśmiechnięte i pełne życia.
- Julka, kochanie, wszystkiego najlepszego!! Wyglądasz wspaniale w tej sukience, dobrze, że Ci ją doradziłam. – Już wiedziałam co będzie wadą dzisiejszego wieczoru. To ja miałam być w centrum zainteresowania. Nie byłam nieśmiała, wręcz przeciwnie, łatwo nawiązywałam kontakty z rówieśnikami, dużo mówiłam, śmiałam się. Ale nie lubiłam, kiedy mówiono o mnie. To sprawiało, że chciałam schować się pod ziemię i nie słyszeć tego wszystkiego.
- Dzięki, dziewczyny. Wy wyglądacie lepiej. – nie kłamałam. Kasia miała na sobie delikatną, kremową sukienkę. Jej długie blond loki i wielkie, niebieskie oczy sprawiały, że wyglądała jak postać z bajek Disneya. Rudowłosa Julita w zielonym stroju przypominała nimfę leśną.
-Ee, Ty masz już wszystko gotowe i sama jesteś gotowa. Pewnie wszystko uda się idealnie.- powiedziała, jak zawsze uśmiechnięta i pełna energii Kasia. Ona nie widziała nigdy żadnych przeszkód, wszystko było dla niej łatwe. Cechowała ją szczególna odwaga i łatwość załatwienia wszystkiego. Nie była typem marzycielki ani romantyczki, stąpała twardo po ziemi, ale z jej urokiem i optymizmem świat stał przed nią otworem. Z nią zawsze rozumiałam się najlepiej i choć różniłyśmy się i miałyśmy bardzo różne poglądy, to z pewnością ona była moją najlepszą przyjaciółką. Z Julitą także dogadywałam się wspaniale, ale przeszkadzał mi jej niesamowity spokój i opanowanie. Ta melancholia bywała zabójcza dla otoczenia.
Chwilę rozmawiałyśmy, śmiałyśmy się i poszłam pożegnać się z rodzicami. Wyjeżdżali do jakichś znajomych. Byłam im bardzo wdzięczna, że zrozumieli, iż impreza będzie o wiele fajniejsza, gdy będzie „wolna chata”.  Kiedy wyszli było około 17, mieliśmy jeszcze godzinę do schodzenia się gości. Jednak na rozmowie czas mijał bardzo szybko i nawet się nie zorientowałyśmy kiedy w domu rozległ się dźwięk domofonu. Poprawiłam się jeszcze szybko w lustrze podczas gdy Julita otworzyła. Jako pierwszy przyszedł Robert z kolegami. Robert- mój chłopak od jakiegoś miesiąca. Wysoki blondyn z niebieskimi oczami. Był jednym z bardziej utalentowanych sportowców w naszej szkole i cieszył się ogromnym powodzeniem u dziewcząt. Wiedziałam, że kiedy spaceruję z nim przedstawicielki płci pięknej obdarzają mnie spojrzeniem pełnym zazdrości. Muszę przyznać, że sprawiało mi to sporą satysfakcję. Nie był to typ romantyka ani intelektualisty, nie rozmawiało się z nim dobrze o swoich planach na przyszłość, nie miał też zbyt dużego poczucia humoru, ale jednak każdy jego uśmiech sprawiał, że serce biło mi szybciej.  Tak było i tym razem. Kiedy tylko zbliżył się do mnie i owionął mnie zapach jego perfum, myślałam, że zemdleję.
- Kochanie, wszystkiego najlepszego!- powiedział i złożył delikatny pocałunek na mych wargach, a potem szepnął prosto w ucho, lekko odgarniając moje włosy – Wyglądasz bosko!
Impreza rozwinęła się wspaniale. Każdy życzył mi wszystkiego najlepszego, usłyszałam mnóstwo komplementów. Prezenty także okazały się udane. Od Roberta dostałam piękny złoty naszyjnik i przywieszkę w kształcie serca. Od Kasi i  Julity  złotą bransoletkę. Otrzymałam również piękną chustę w kwiaty, kilka książek, nową płytę mojego ulubionego zespołu, trafił mi się nawet bilet na jakieś przedstawienie. Widziałam, że ludzie bawili się doskonale, każdy był zadowolony i to sprawiało mi szczególną radość. Prawie cały czas tańczyłam, śmiałam się, rozmawiałam z każdym. Kiedy po północy poczułam, że zaczyna mi się lekko kręcić w głowie, wyszłam się przewietrzyć. Usiadłam na huśtawce i zaczęłam rozkoszować się rześkim, letnim powietrzem. Niezbyt długo cieszyłam się samotnością. Zaraz pojawił się przy mnie mój książę z bajki w swojej nienagannie uprasowanej koszuli i misternie ułożonych włosach. Miały na pozór sprawiać wrażenie pozostawionych w nieładzie, jednak każdy kto im się przyjrzał wiedział, że każdy kosmyk był misternie ułożony w inną stronę. Wiedziałam, że to zbędny pedantyzm, ale ceniłam to w nim. Mnie samej brakowało takiej dyscypliny.
- No, to co? Już osiemnastka na karku? Już jesteś dorosła. Mam nadzieję, że nie porzucisz teraz swojego, zakochanego w Tobie po uszy chłopaka. – powiedział to tonem, który rozczuliłby każdego.
- Ja? Jakże mogłabym go porzucić. Obawiam się, że to on może mnie zostawić, ale na pewno nie ja jego. – miałam rację. Sprawiało mi dużą przyjemność to, że dziewczyny patrzą na mnie z taką zazdrością i takim zakochanym wzrokiem na mojego chłopaka, ale z drugiej strony…
-Gadasz głupoty. Nie mógłbym Cię zostawić. Mam tylko nadzieję,  że potrafisz okazać mi swoja miłość ...  – więcej nie powiedział. Odgarnął tylko moje włosy i pocałował. Powinnam być  z tego powodu szczęśliwa, ale  jego usta nie zatrzymały się na moich. Powędrował nimi sporo w dół. Co on sobie myślał? Jestem jego kolejnym nabytkiem, którym pochwali się kolegom i rzuci?  Chciałam już coś mu powiedzieć, ale w tej chwili drzwi się otworzyły i Kasia zawołała mnie na toast, wznoszony na moją cześć. Ruszyłam w stronę drzwi, a goście powitali mnie wesołym „Sto lat”. Właściwie nie wiem, który raz słyszałam dziś tą piosenkę. Świat wokół mnie wirował. W tej chwili byłam najszczęśliwszą dziewczyną na świecie. Miałam wspaniałych przyjaciół, wybaczyłam nawet Robertowi jego wyskok, przechodziłam najlepszy okres w moim życiu, a teraz byłam na cudownej imprezie i to  dodatku- zorganizowanej przeze mnie. Tak, zdecydowanie cieszyłam się młodością. Byłam wolną nastolatką, zakochaną, cieszącą się bogatym życiem towarzyskim, z wieloma zainteresowaniami, która wbrew stereotypom dotyczącym ludzi w moim wieku cieszyła się zaufaniem rodziców. Dostrzegłam jak niewiele mam problemów. Owszem, buntowałam się przeciwko tej niesprawiedliwości, agresji czyhającej się na każdym kroku i obłudzie, ale nie uciekałam z domu, miałam dobry kontakt z rodzicami i mogłam spokojnie spoglądać w lustro, bez wyrzutów sumienia. Jakby tego szczęścia było mało usłyszałam moją ulubioną spokojną i romantyczną melodię i poczułam jak Robert chwyta moją dłoń. Chwilę później kołysaliśmy się w rytm muzyki, a właściwie… ja próbowałam tańczyć melodyjnie, a on niezbyt rytmicznie człapał obok mnie. Szczerze mówiąc przy tej piosence taniec według mnie powinien wyglądać zupełnie inaczej i po chwili, gdy on zbyt mocno przyciągał mnie do siebie chciałam usiąść, ale kiedy zauważyłam ten podziw w oczach widzów całego widowiska (szczególnie tej damskiej części) postanowiłam wytrzymać jeszcze trochę. 
Impreza toczyła się dalej… Każdy bawił się doskonale, ale teraz z hucznej zabawy przerodziła się w spokojne spotkanie. Wszyscy porozbijali się w grupki, pary zajęły się sobą, było już w końcu sporo  po trzeciej. Dlatego szczególnie zdziwiło mnie to, że dzwonił telefon.
- Halo! Czy to pani Julia Starowska? Pani rodzice ulegli wypakowi samochodowemu i właśnie znajdują się w naszym szpitalu. Proszę jak najszybciej pojawić się na miejscu. Już podaję adres…