sobota, 10 września 2011

Rozdział VII

Rozdział VII


Nadzieja


 Kolejnego dnia wypłakałam już mniej łez. Dopadło mnie zbyt wiele obowiązków dnia codziennego, bym mogła pozwolić sobie na rozpaczanie. Najchętniej udałabym się w jakieś odludne, samotne miejsce, nie robiła nic i płakała. Ale wiedziałam, że nie mogę teraz do tego dopuścić. Robiłam wszystko, by mieć jak najmniej wolnego czasu. Czasu na rozmyślanie, wspomnienia i uświadamianie sobie tego, że nic nie będzie już takie, jak dawniej...
W dzień zajęcie się czymś  było możliwe, ale noce... Były najgorsze, a właściwie ta jedna, którą przeżyłam od śmierci rodziców świadomie. Nie  mogłam zasnąć, wszystkie myśli powróciły. Noce mają to do siebie, że nie pozwalają zapomnieć. To właśnie wtedy marzymy o najskrytszych pragnieniach, to właśnie wtedy przychodzą najgorsze myśli.  Można by ją porównać do wroga czy przyjaciela. Potrafiła zranić bądź pocieszyć, z tym,  że miała jedną ważną cechę: nie dało się od niej uciec.


Wczorajsza rozmowa z babcią wiele mi dała. Nadal krył się we mnie smutek, właściwie wypełniał mnie całą, po brzegi, lecz wraz z łzami straciłam sporą cześć nienawiści do świata. Te kilka zdań oczyściło mnie i dało siłę. Wiedziałam, że nie tylko ja cierpię, za to najbardziej  nad sobą rozczulam. Poza tym Zosia leżała jeszcze w szpitalu, powinnam ją odwiedzić. Zacząć życie odpowiedzialnej, starszej siostry, która musi zaopiekować się swoją rodzina. Nie wyobrażałam sobie tego, ale najbardziej przytłaczała  mnie myśl, iż należy poinformować Zosię o śmierci rodziców. Ta wiadomość dotarła już do mnie, lecz nadal nie mogłam się z nią pogodzić, a co dopiero ona…


Wyszłam z domu i ruszyłam w stronę szpitala. Spóźniłam się na jedyny autobus, jadący w tamtą stronę, następny miałam dopiero za godzinę, dlatego zdecydowałam się iść pieszo. Mój cel znajdował się na drugim końcu miasta, więc dotarłam tam dość późno, ale spacer dobrze mi zrobił: miałam czas na rozmyślanie, ale nic mi ono nie dało. W mojej głowie roiło się od pytań i zapanował w niej jeszcze większy chaos.


Z ciężkim sercem szłam przez szpitalny korytarz. Kiedy znalazłam się przed salą Zosi, wzięłam głęboki oddech i pchnęłam drzwi. Postanowiłam, że nie  będę tego przedłużać i od razu wyjawię jej przykra prawdę. Gdy chciałam zacząć mówić, dostrzegłam, że moja siostra rzewnie płacze:
-Spóźniłaś się! Wszystko wiem, pielęgniarka się wygadała! Czemu mi nie powiedziałaś wcześniej? I tak się dowiedziałam. Wiesz jak to jest samotnie wytrzymać kilka godzin z taką myślą? – nigdy nie widziałam Zosi tak smutnej, rozżalonej i zrozpaczonej. 
-Przepraszam, kochanie.  Przyszłam teraz, żeby ci powiedzieć.  Uwierz, mnie też jest trudno – przytuliłam ją mocno, poczułam przyspieszone bicie jej  serca .
-Płacz, to pomaga. Choć trochę… - chwyciłam jej dłoń i zacisnęłam zęby. Zrobiłam wszystko, by móc być dla niej oparciem. Jedno się się udało: ból rozdzierał każdą najmniejszą część mojego ciała, ale nie uroniłam nawet łzy.


Całą noc spędziłam  przy niej. Obserwowałam niespokojny sen, przebudzenia i wypowiadane słowa : „mamo”, „tato”.  Te kilka godzin dało mi siłę. Wiedziałam, że żyję dla kogoś,  że nie mogę się poddać.
Gdy rano Zosia się obudziła, spytała
-Kiedy mnie wypiszą? Chcę być na pogrzebie.
No, tak! Przypomniała mi o kwestii, o której ja nie myślałam lub bardzo chciałam zapomnieć.
-Jeszcze nie wiem, kiedy wychodzisz. Ale dowiem się, zaraz pójdę do ordynatora i zapytam go o to.  Muszę wracać do domu, po drodze zahaczę o jego gabinet i pogadam o  tobie- pocałowałam ją w czoło i skierowałam się ku wyjściu.
-Julia, kocham cię – usłyszałam jeszcze i poczułam miłe łaskotanie w okolicach żołąda.
Gdy wróciłam do domu, czekały na mnie już moje przyjaciółki. Powitałam je i zniechęconym tonem dodałam:
-Dziewczyny, muszę zająć się pogrzebem, tą cała organizacją. Wcześniej to do mnie nie docierało, ale mam sporo obowiązków. Chcę zapewnić rodzicom godny pochówek, a babci i Zosi spokojne życie. To będzie możliwe tylko, gdy zacznę coś robić, a nie tylko rozpaczać. Muszę sobie z tym jakoś poradzić.
Byłam zdeterminowana, łudziłam się, że to w jakiś sposób odciągnie mnie od czarnych myśli. Szczerze mówiąc: sama nie wierzyłam, w to, co mówiłam. Moje rozmyślania przerwała Julita:
-Julka, właśnie miałyśmy z tobą porozmawiać. Dziś załatwiłyśmy już kilka formalności, twoja babcia nas o to poprosiła. Pogrzeb może odbyć się pojutrze. Jeśli oczywiście się zgadzasz. Wybrałyśmy nagrobek, sprawdź czy może być.
Spojrzałam na kartkę, trzymana przez Kasię i zauważyłam pomnik. Jak mogłam na to patrzeć? To tam mieli zostać moi rodzice na zawsze. Nagle pojęłam, jak okropnie muszą czuć się ludzie, postrzegający człowieka tylko jako istotę fizyczną, ciało. Ja wierzyłam, że, mimo ich śmierci, nadal są blisko, czuwają nade mną. Czułam, że w niewytłumaczalny, niefizyczny sposób będą żyć obok mnie. Tak długo, jak długo będę ich pamiętać i wspominać. Właśnie ta wiara oraz potrzeba pomocy bliskim dawało mi znikome ilości siły i nadziei. To sprawiało, że jeszcze żyłam.

-Julia, zadzwoniłam i poinformowałam wszystkich znajomych o pogrzebie.  Nekrologi są rozwieszone po okolicy. Właściwie wszystkie formalności są już załatwione. Kochanie, wiem, że to dla ciebie trudne, ale musisz jakoś się trzymać. Zosia wychodzi dziś ze szpitala. Pojedziesz po nią czy mam ją odebrać? – babcia kolejny raz mówiła mi, że muszę sobie z tym poradzić. Ja jednak nie chciałam. Nawet nie potrafiłam sobie wyobrazić swojego życia bez nich. Nie wiedziałam, czy będę umiała bez nich funkcjonować, wykonywać najprostsze czynności.  Jednak w tej chwili chciałam wyrwać się z domu, z tej atmosfery, więc spytałam szybko:
- Kiedy mam tam być?
-Właściwie za godzinę.
-To wychodzę – zamknęłam za sobą drzwi i ruszyłam w stronę przystanku.
Podziwiałam babcię. Byłam świadoma jak bardzo cierpi. W kwiecie wieku zmarło jej jedyne dziecko, ukochany syn. Wraz z nim synowa, która uwielbiała.  Dziadek odszedł dziesięć lat temu, więc jedynymi bliskimi osobami, byłyśmy my. Mimo tego wszystkiego doskonale ukrywała swoją rozpacz. Potrafiła wszystko zorganizować, o każdego zadbać, rozmawiać. Próbowała nawet się uśmiechać. Dopiero gdy spojrzało się w jej oczy, widziało się, jak wielkie nieszczęście musiało spotkać tę kobietę.


Oczekując na autobus, już z daleka zauważyłam grupkę dość głośno zachowującej się, roześmianej młodzieży. Zazdrościłam im tej radości, beztroskiego życia, które  ja prowadziłam jeszcze do niedawna.  Kiedy znajdowali się nieco bliżej, rozpoznałam w nich moich znajomych ze szkoły, a wśród nich Roberta. Na jego twarzy gościł, tak dobrze mi znany, uwodziciel ski uśmiech. Obdarzał nim teraz blondynkę, którą obejmował.
Poczułam jak na twarz wylewa mi się ognisty rumieniec. Byłam wściekła. Nie widzieliśmy się zaledwie tydzień, a on już spacerował z inną. Wiedziałam, że już za późno na opanowanie swych emocji. Grupka była teraz bardzo blisko, spojrzenie moje i Roberta spotkało się, jego oblicze wykrzywił dziwny grymas. Natychmiast odskoczył od blondynki i ruszył w moją stronę.  
-Co ty sobie wyobrażasz? Już masz inną? – krzyknęłam, a wszyscy spojrzeli na mnie.
-Julka, to nie tak. .. Przecież się kochamy. Przecież to ciebie wybrałem, a wiesz, że miałem spory wybór- szelmowsko się uśmiechnął.
Nawet w tej chwili był zbyt pewny siebie i nie miał wyrzutów sumienia.
-Co?! Nigdy cię nie kochałam! Teraz możesz sobie przebierać w dziewczynach, bo to oczywiste, że nie jesteśmy razem! – krzyknęłam mu prosto w twarz. Przyciągnął mnie mocno do siebie i powiedział przez zęby:
-Co ty mówisz? Wszystkie dziewczyny ci zazdrościły.  Byliśmy parą idealną.
-No, właśnie: byliśmy. Zostawiam cię! Przechodzę najgorszy okres w życiu, a ty nawet się nie za interesowałeś!- odepchnęłam go, a z moich oczu popłynęły łzy. Na szczęście w tym momencie na przystanek podjechał autobus.

W drodze do szpitala rozmyślałam o całej tej sprawie. Byłam zła. Zdałam sobie jednak sprawę, że to, co powiedziałam, to szczera prawda. Nigdy go nie kochałam. Tak, z pewnością nie żałowałam zerwania. Jedyne powody tego, że z nim byłam, to chęć posiadania chłopaka, zaimponowania innym. Szukałam prawdziwej miłości, a spotykałam się z osobą, która miała mi do zaoferowani tylko pozycję w szkolę, popularność i interesujący wygląd. Uważałam się za wrażliwą romantyczkę, a  tak się oszukiwałam… Przez ostatnie kilka dni nawet o nim nie myślałam. Ale on o mnie też nie. Nie odwiedził, nie zadzwonił. Należał do tej grupy chłopaków, którzy mogą mieć każdą, a nie dbają o żadną.  Przy nim nigdy naprawdę szczerze się nie śmiałam, nie poruszała mnie nasza rozmowa. Poza tym : nie zależało mu na mnie, skoro nie odezwał się w obliczu takiej tragedii. Zresztą, mnie też nie zależało. .. Nie byłam nawet smutna czy zazdrosna. Czułam się po prostu upokorzona. Tak szybko o mnie zapomniał…
Moje rozmyślania nagle przerwał mi sympatyczny głos:
-Halo! Julia! Wszystko w porządku? – przede mną stała niska blondynka o pięknym uśmiechu i, bardzo do niej podobny, niewysoki szatyn o tych samych, miłych oczach. Rodzeństwo. Szybko skojarzyłam, że chodziłam z nimi do szkoły.  Nie znałam jednak nawet ich imion, więc spytałam:
-Hej, my się znamy? Skąd wiecie, jak mam na imię?
-A kto ciebie nie zna? To znaczy kto by nie chciał cię znać? – poprawił się szybko chłopak. – Jestem Adam, a to Agata- dopowiedział szybko.
-Julia - odparłam i podałam im dłoń.
-Przecież wiemy- odrzekła Agata i uśmiechnęła się. Odpowiedziałam jej tym samym.
-Wiesz, byliśmy świadkami tej rozmowy…- wtrącił Adam.
-A…. Tej - przygryzłam wargę zdenerwowana.- Nie nazwałabym tego w ten sposób. Raczej nieprzyjemną awanturą.
-Nieważne, w każdym razie, martwiliśmy się trochę o ciebie. I gratulujemy ci rozsądku. Jesteś pierwszą dziewczyną, która z nim zrywa. To tylko dość przystojny sportowiec, a myśli, że każdej może zrobić wodę z mózgu. Jeden uśmiech i wszystkie są jego. Nie potrafi nawet zakończyć związku. Po prostu komunikuje, że ma inną. Jeśli oczywiście ma dość dwóch naraz. O twoje względy i tak bardzo zabiegał - Agata mówiła wszystko z pewnym obrzydzeniem.
-Wiemy w jakiej jesteś sytuacji. Nie znamy się dobrze, ale … gdybyśmy tylko mogli ci jakoś pomóc,  zawsze pomożemy - oni naprawdę byli bardzo mili.
Adam i Agata wysiedli na tym samym przystanku, co ja. Dowiedziałam się, że ich ojciec jest lekarzem, a oni też idą do szpitala. Mimo,  iż poznałam ich przed dziesięcioma minutami, rozmawiało mi się z nimi wspaniale. To przy nich,  pierwszy raz od śmierci rodziców, uśmiechnęłam się. Zachowywali się tak naturalnie. Nie udawali, że nie wiedzą co się stało ani nie zachowywali się tak „ jak należy przy osiemnastoletniej sierocie”. Wiedzieli, że jest mi trudno, ale traktowali jak normalną dziewczynę. Zaoferowali pomoc, ale także  wiele więcej. Dali całe pokłady optymizmu i nadziei. Zaczynałam wierzyć, że jeszcze kiedyś będzie normalnie…